Kiedy przyjaciel odwiedzał Nielsa Bohra – wybitnego fizyka i noblistę z Kopenhagi – zauważył, że na drzwiach jego letniego domku ktoś zawiesił podkowę na szczęście. „Niels, ty w to oczywiście nie wierzysz?” – zagadnął. „No jasne, że nie – odpowiedział Bohr. – Ale słyszałem, że to działa, obojętnie, czy w to wierzysz, czy nie!”. Nawet najwięksi uczeni, widać, przyznają z zakłopotaniem, że istnieje coś, czego nie można ani wyjaśnić, ani zrozumieć. Podobnych zmartwień doświadczają bohaterowie wielu arcydzieł literatury. Recepcja dzieła literackiego jest bardzo często uzależniona od szerszego, intelektualno-duchowego kontekstu przeżywanego życia, zależy także od indywidualnych skłonności i predyspozycji czytelnika. Dlatego na mój odbiór Fausta Goethego wpływ ma zawodowo uprawiana matematyka, a także filozofia, przede wszystkim filozofia analityczna, którą zajmuję się amatorsko, czyli z miłości.
Tytułowy bohater arcydzieła Goethego targany jest licznymi namiętnościami; znawcy twórczości weimarskiego poety zgodnie wskażą trzy najważniejsze: pożądanie kobiety, pragnienie czynienia dobra, a także potrzebę zrozumienia natury – zrozumienia, dodajmy, które ma prowadzić do spełnienia religijno-duchowego. Temu zadaniu zdają się stawać w poprzek nauki: „Studiowałem, ach! filozofię, prawo, medycynę i niestety też teologię, do gruntu – wyzna Faust – a teraz widzę, biedny głupiec, że jestem tak mądry, jak byłem!”[1].
Oczywiście mądrość to nie to samo co zdobyta wiedza, ale błądzi ten, kto twierdzi, że gruntowne studia i racjonalność pozbawiają człowieka szansy na szczęśliwe i spełnione życie. Cóż wówczas pozostaje: magia, zabobon, niedorzeczność? Z pewnością nie ma też racji Faust, stawiając przed nami wybór: albo nauka, albo wiara.
Nasze rozważania zwracać się będą ku ostatniej ze wskazanych namiętności; poświęcimy je rzekomej kolizji religii z paradygmatem naukowym kreowanym przez przyrodników. Ukazany zostanie brak sprzeczności między poznaniem naukowym a doświadczeniem religijnym, co uwalnia od konieczności przyjęcia któregoś ze skrajnych stanowisk: filozofii nieskrępowanego postępu naukowego bądź fideizmu. W obecnych czasach rolę głównego uwodziciela przejmuje nauka, wzbudzając u wielu przekonanie o swoich nieograniczonych możliwościach. Na przykładzie matematyki, która cieszy się opinią studium doskonałego, wykazana zostanie iluzoryczność tego punktu widzenia.
Konflikt między nauką a wiarą
Sensu świata musimy poszukiwać poza nim samym – zauważył mądry Wittgenstein. Tę myśl wybitnego filozofa potraktujmy jako punkt wyjścia do rozważań poświęconych relacjom między nauką i wiarą. Konflikty między naukowym i religijnym spojrzeniem na świat są równie stare jak sama nauka. Intensywność sporów stanowiła wypadkową wielu czynników. Niektóre spośród nich niewiele miały wspólnego z samą nauką: wojny religijne w XVI i konflikt Galileusza z Kościołem katolickim w XVII wieku, rewolucja przemysłowa i procesy społeczno-kulturowe związane z urbanizacją w wieku XIX, rewolucja w Rosji i narodziny ideologii komunistycznej w ubiegłym stuleciu to tylko kilka przykładów potwierdzających powyższą uwagę. Oczywiście, oprócz racji społecznych były także przesłanki związane z postępem i strukturą samej nauki. Doskonałym unaocznieniem tej tezy byłby rozwój astronomii w XVII wieku; z kolei wraz z Darwinem i odkryciami teorii ewolucji nastały czasy, w których to przede wszystkim biolodzy głoszą pogląd o rzekomo naukowo wykazanej śmierci Boga. Na przykład jeden z najgłośniejszych współczesnych krytyków religii Richard Dawkins jest uznanym zoologiem z Uniwersytetu Oxfordzkiego.
Znany z przenikliwych sądów, niedawno zmarły, rabin Jonathan Sacks widzi w wybuchających raz po raz konfliktach między nauką i wiarą współczesne analogie sytuacji przedstawionej w biblijnej opowieści o wznoszeniu wieży Babel. Istotnie, wieża Babel to miejsce, gdzie budowniczy mówiący różnymi językami nie potrafili się ze sobą porozumieć. Podobnie sprawy się mają z religią i nauką – to dwa wzajemnie nieprzekładalne języki, w których ludzie próbują opowiedzieć swój świat. Zważmy jednak na to, że nauka i religia stawiają sobie odmienne cele; ta pierwsza próbuje nasz świat opisać, natomiast ta druga poszukuje w nim sensu. Sens świata – przywołajmy tu jeszcze raz błyskotliwą obserwację Wittgensteina – musi transcendować naszą ziemską rzeczywistość. Nauki natomiast, zwłaszcza te eksperymentalne, nie powinny wychodzić poza świat jako taki.
Jak więc możliwy jest konflikt między nauką i wiarą, jeśli dotykają one dwu różnych, nieprzystających do siebie rzeczywistości? Do napięć między nimi może dojść tylko wtedy, gdy któraś z nich, bądź obie naraz, przekroczą swoje kompetencje i wkroczą na zakazane obszary. Tak jest na przykład z teorią ewolucji, która będąc dobrze udokumentowaną ideą naukową, stała się czymś więcej, to znaczy konceptem światopoglądowym. Aby zilustrować to stwierdzenie, warto przywołać głośną pracę Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany wspomnianego Richarda Dawkinsa. Ten niewątpliwie utalentowany popularyzator nauki pisze wprost: ,,Dobór naturalny – odkryty przez Darwina ślepy, bezrozumny i automatyczny proces, o którym wiemy dziś, że stanowi wyjaśnienie zarówno istnienia, jak i pozornej celowości wszystkich form życia – działa bez żadnego zamysłu”[2]. No i mamy w procesie ewolucji całkowitą przypadkowość.
Zwróćmy uwagę na dokonujące się tu pomieszanie dwu płaszczyzn: płaszczyzny naukowej, która porządkuje fakty biologiczne, z płaszczyzną filozoficzną, a może nawet quasi-religijną, która z teorii naukowych próbuje wyciągać, podkreślmy to, w sposób całkowicie nieuprawniony, wnioski o sensie, a w tym przypadku raczej o braku ukrytego sensu, opisywanych zjawisk empirycznych. Sens przedstawionego procesu, oddajmy raz jeszcze głos Wittgensteinowi, leży poza naukową teorią ewolucji Darwina. Mamy tu klasyczny obraz uwodzenia za pomocą nauki i wzbudzania przekonania, że ta wyjaśnia więcej niż to w rzeczywistości ma miejsce; przykłady podobnych nadużyć w budowaniu niby to naukowego światopoglądu na podstawie teorii empirycznych można podawać bez końca. Nauka jawi się tam jako wszechmocna, a uczeni zapominają o jej wewnętrznych ograniczeniach i skomplikowanych metodologiczno-filozoficznych problemach, które są ściśle z nią powiązane.
Niedoskonałość poznania empirycznego
W potocznym odbiorze wiedza gromadzona przez naukę ma charakter pewny i ostateczny. O tym, że to tylko pobożne życzenie, można się przekonać, studiując rozwój dojrzałej teorii fizycznej; ile w niej miejsca na wątpienie, domysły i hipotezy robocze, falsyfikacje i refutacje. Taką wizję rozwijają filozofowie nauki; najwybitniejszy spośród nich Karl Popper ukazuje naukę jako ciąg mozolnych i często przypadkowych prób i błędów. Wewnętrzna logika dojrzałej teorii naukowej wskazuje na jej nieustanny rozwój. Nadużyciem, o którego bolesnych skutkach mieliśmy okazję się przekonać wraz z osiągnięciami mechaniki newtonowskiej, jest pogląd przyjmujący istnienie formy ostatecznej danej teorii. Ogromne sukcesy fizyki w wiekach XVI i XVII sprawiły, iż naiwnie uwierzono, że nauka osiągnęła swój ostateczny kształt i całą fizyczną rzeczywistość uda się zredukować do mechanicznych oddziaływań ujętych w matematyczne formuły stworzonego przez Leibniza i Newtona rachunku różniczkowo-całkowego. Tę bezkrytyczną wiarę podważyły odkrycia Einsteina i doszczętnie zburzyły osiągnięcia mechaniki kwantowej w XX wieku.
Niedoskonałość poznania wynika także z ograniczeń samej metody naukowej. W naukach empirycznych stosowano powszechnie indukcję. Już od czasów Francisa Bacona metoda ta wzbudzała poważne wątpliwości u naukowców o filozoficznych inklinacjach. Pytali oni o prawomocność rozumowań opartych na zawodnej, co każdy z nas przyzna, indukcji. Istotnie, w każdym rozumowaniu indukcyjnym dokonuje się coś, co żartobliwie ujął Bertrand Russell w następującej opowiastce: Pewnego kurczaka zaczęto obficie karmić w poniedziałek, we wtorek i we środę. Kurczak myśli sobie, że wreszcie na dłużej nastały dobre czasy, codziennie będą go karmić. Tymczasem w sobotę ugotowano z niego rosół. Ta zabawna powiastka Russella pokazuje, jak wątłe są fundamenty wszelkich rozumowań indukcyjnych, a także że ich nieodłączną częścią jest wiara – właśnie wiara – iż to, co wydarzyło się już wiele razy, będzie się zdarzać także w przyszłości.
Dziś uczeni, budując modele rzeczywistości fizycznej, postępują nieco inaczej. Dalej, jak chciał Arystoteles, kluczem jest obserwacja świata, ale dojrzała teoria, na przykład ogólna teoria względności, to już model matematyczny, z którego dedukuje się własności opisywanego świata, a następnie potwierdza się je eksperymentalnie. Na tym etapie rozwoju nauki dedukcja bierze górę nad indukcją, matematyka nad eksperymentem. Skuteczność języka matematyki w opisie przyrody od wieków budziła wielkie zdziwienie wśród filozofujących fizyków i w naturalny sposób wymuszała refleksję nad samą matematyką. Wraz z rozwojem matematyki jej rozumowania zyskiwały na precyzji. Linię demarkacyjną oddzielającą radosną twórczość od rozumowań ścisłych i precyzyjnych wyznaczyła działalność niemieckiego matematyka Karla Weierstrassa w drugiej połowie XIX wieku. Sukcesy samej matematyki w tym czasie pozwalały jeszcze wierzyć, że stanowi ona przykład doskonałego języka, którego istnienie postulował Leibniz, a w którym przy pomocy dedukcji udałoby się udowodnić wszystkie możliwe twierdzenia w tym języku sformułowane.
Leibniz był przekonany o możliwości stworzenia takiego narzędzia, które nie tylko pozwoli nam zrozumieć świat fizyczny, lecz także pomoże rozwiązać problemy metafizyki i teorii moralności. I kiedy matematyka stanowiła jeszcze wzór dla innych nauk, ogromnym wstrząsem stało się odkrycie dokonane na początku XX wieku, dziś znane jako twierdzenie limitacyjne albo twierdzenie o niezupełności. Istotnie, w 1930 roku austriacki logik Kurt Gödel opublikował pracę zawierającą wynik, który uchodzi za jedno z największych odkryć ludzkiego geniuszu – mówi on, że w każdym dostatecznie bogatym języku można postawić więcej tez niż ich udowodnić bądź obalić, a więc istnieją w nim twierdzenia niedowodliwe. Zatem nie tylko nie można zrealizować marzeń Leibniza, ale upadły argumenty ,,Mefistofelesów nauki”, kuszących światem, w którym nie będzie już pytań i tajemnic i zniknie wszelka metafizyka i religia.
Nadużycia przekonań religijnych
Nie ma uzasadnienia dla postaw skrajnych; pozytywistyczna wiara, że nauka przyniesie odpowiedź na wszystkie ludzkie pytania, jest tak samo niedorzeczna jak pokusa rezygnacji z racjonalnego dyskursu. Na drugim biegunie opisywanego zjawiska można bowiem wskazać nadużycia powodowane przez schorowaną wyobraźnię religijną. Szczęśliwie odeszły w przeszłość czasy dosłownego traktowania Biblii i rozciągania objawienia na rzeczywistość, o której całkiem rzeczowo i z dużą skutecznością wypowiadają się nauki przyrodnicze. Zagrożenia wynikające z religijnych fundamentalizmów są jednak w dalszym ciągu groźne dla porządku społecznego.
Chodzi tu przede wszystkim o prześladowania dokonywane w imię religii czy nieco mniej drastyczny brak tolerancji i wykluczenie inspirowane przekonaniami religijnymi. Dobrą ilustracją tego zjawiska jest chociażby karykaturalna religijność stojąca za niektórymi ruchami antyszczepionkowymi; ich aktywność to nie tylko obraza Boga, ale również atak na ludzki rozum. Także teorie spiskowe mają nierzadko religijne inspiracje, a co gorsza bywa, że głoszone są z kościelnych ambon. To inna odsłona konfliktu między nauką i wiarą czy może raczej sporu racjonalności z chorą religijnością przejawiającą się w zabobonnym i pozbawionym logiki działaniu. Mimo wielu ograniczeń i metodologicznych wątpliwości co do metody naukowej, na które próbowaliśmy zwrócić uwagę, człowiek nie dysponuje lepszymi narzędziami do opisu świata fizycznego niż nauka. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać.
Połączyć immanencję z transcendencją
Pokusy, na jakie wystawiony był Faust, i namiętności, które nim targały, są udziałem każdego człowieka. Można ich uniknąć, jeśli zdoła się w sobie zintegrować otwartość na osiągnięcia naukowe pozwalające lepiej zrozumieć świat z poszukiwaniami sensu, który wykracza poza to, co materialne. Świat religii i nauki, dziedzictwo Jeruzalem i Aten, to rzeczywistości komplementarne, a nie konkurencyjne. To prawda, że odkrycia naukowe, nawet jeśli są bezrefleksyjnie przyjmowane, mogą uczynić nasze życie wygodniejszym, ale z pewnością nie zaspokoją one potrzeb naszego serca, spragnionego poczucia sensu i spełnienia w miłości.
W historii świata można znaleźć wiele przykładów tragedii, do jakich doprowadził człowiek wiedziony żądzą postępu naukowego za wszelką cenę. Nie brak też i nadużyć płynących z niedowartościowania racjonalności w życiu duchowym; nieszczęście naszych czasów na tym między innymi polega, że wielu jest takich, którzy się modlą i nie myślą, z kolei myślący często stronią od modlitwy. W życiu każdego z nas chodzi jednak o to, aby umiejętnie połączyć immanencję z transcendencją, zrozumienie tego, co tu, z poszukiwaniem sensu, który nie jest przecież z tego świata. Dramat Goethego daje czytelnikowi w tym przedmiocie niezwykle pouczającą lekcję.
Przypisy
[1] J.W. von Goethe, Faust, tłum. A. Lam, Warszawa 2019, cz. I, s. 15.
[2] R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, Warszawa 1994, s. 27.