O uwodzeniu nauką i schorowanej religijności

Refleksje na marginesie "Fausta" Goethego
Życie Duchowe • ZIMA 109/2022
Dział • Temat numeru
(fot. M's photography / Flickr.com / CC BY 2.0)

Kiedy przyjaciel odwiedzał Nielsa Bohra – wybitnego fizyka i no­blistę z Kopenhagi – zauważył, że na drzwiach jego letniego dom­ku ktoś zawiesił podkowę na szczęście. „Niels, ty w to oczywi­ście nie wierzysz?” – zagadnął. „No jasne, że nie – odpowiedział Bohr. – Ale słyszałem, że to działa, obojętnie, czy w to wierzysz, czy nie!”. Nawet najwięksi uczeni, widać, przyznają z zakłopo­taniem, że istnieje coś, czego nie można ani wyjaśnić, ani zro­zumieć. Podobnych zmartwień doświadczają bohaterowie wielu arcydzieł literatury. Recepcja dzieła literackiego jest bardzo czę­sto uzależniona od szerszego, intelektualno-duchowego kontek­stu przeżywanego życia, zależy także od indywidualnych skłon­ności i predyspozycji czytelnika. Dlatego na mój odbiór Fausta Goethego wpływ ma zawodowo uprawiana matematyka, a także filozofia, przede wszystkim filozofia analityczna, którą zajmuję się amatorsko, czyli z miłości.

Tytułowy bohater arcydzieła Goethego targany jest licznymi na­miętnościami; znawcy twórczości weimarskiego poety zgodnie wskażą trzy najważniejsze: pożądanie kobiety, pragnienie czynie­nia dobra, a także potrzebę zrozumienia natury – zrozumienia, dodajmy, które ma prowadzić do spełnienia religijno-duchowego. Temu zadaniu zdają się stawać w poprzek nauki: „Studiowałem, ach! filozofię, prawo, medycynę i niestety też teologię, do gruntu – wyzna Faust – a teraz widzę, biedny głupiec, że jestem tak mą­dry, jak byłem!”[1].

Oczywiście mądrość to nie to samo co zdobyta wiedza, ale błądzi ten, kto twierdzi, że gruntowne studia i racjonalność pozbawiają człowieka szansy na szczęśliwe i spełnione życie. Cóż wówczas po­zostaje: magia, zabobon, niedorzeczność? Z pewnością nie ma też racji Faust, stawiając przed nami wybór: albo nauka, albo wiara.

Nasze rozważania zwracać się będą ku ostatniej ze wskazanych na­miętności; poświęcimy je rzekomej kolizji religii z paradygmatem naukowym kreowanym przez przyrodników. Ukazany zostanie brak sprzeczności między poznaniem naukowym a doświadcze­niem religijnym, co uwalnia od konieczności przyjęcia któregoś ze skrajnych stanowisk: filozofii nieskrępowanego postępu nauko­wego bądź fideizmu. W obecnych czasach rolę głównego uwodzi­ciela przejmuje nauka, wzbudzając u wielu przekonanie o swoich nieograniczonych możliwościach. Na przykładzie matematyki, która cieszy się opinią studium doskonałego, wykazana zostanie iluzoryczność tego punktu widzenia.

Konflikt między nauką a wiarą

Sensu świata musimy poszukiwać poza nim samym – zauważył mądry Wittgenstein. Tę myśl wybitnego filozofa potraktujmy jako punkt wyjścia do rozważań poświęconych relacjom między nauką i wiarą. Konflikty między naukowym i religijnym spoj­rzeniem na świat są równie stare jak sama nauka. Intensywność sporów stanowiła wypadkową wielu czynników. Niektóre spo­śród nich niewiele miały wspólnego z samą nauką: wojny reli­gijne w XVI i konflikt Galileusza z Kościołem katolickim w XVII wieku, rewolucja przemysłowa i procesy społeczno-kulturowe związane z urbanizacją w wieku XIX, rewolucja w Rosji i naro­dziny ideologii komunistycznej w ubiegłym stuleciu to tylko kil­ka przykładów potwierdzających powyższą uwagę. Oczywiście, oprócz racji społecznych były także przesłanki związane z postę­pem i strukturą samej nauki. Doskonałym unaocznieniem tej tezy byłby rozwój astronomii w XVII wieku; z kolei wraz z Darwinem i odkryciami teorii ewolucji nastały czasy, w których to przede wszystkim biolodzy głoszą pogląd o rzekomo naukowo wykazanej śmierci Boga. Na przykład jeden z najgłośniejszych współczesnych krytyków religii Richard Dawkins jest uznanym zoologiem z Uniwersytetu Oxfordzkiego.

Znany z przenikliwych sądów, niedawno zmarły, rabin Jonathan Sacks widzi w wybuchających raz po raz konfliktach między na­uką i wiarą współczesne analogie sytuacji przedstawionej w bi­blijnej opowieści o wznoszeniu wieży Babel. Istotnie, wieża Ba­bel to miejsce, gdzie budowniczy mówiący różnymi językami nie potrafili się ze sobą porozumieć. Podobnie sprawy się mają z re­ligią i nauką – to dwa wzajemnie nieprzekładalne języki, w któ­rych ludzie próbują opowiedzieć swój świat. Zważmy jednak na to, że nauka i religia stawiają sobie odmienne cele; ta pierwsza próbuje nasz świat opisać, natomiast ta druga poszukuje w nim sensu. Sens świata – przywołajmy tu jeszcze raz błyskotliwą ob­serwację Wittgensteina – musi transcendować naszą ziemską rzeczywistość. Nauki natomiast, zwłaszcza te eksperymentalne, nie powinny wychodzić poza świat jako taki.

Jak więc możliwy jest konflikt między nauką i wiarą, jeśli doty­kają one dwu różnych, nieprzystających do siebie rzeczywisto­ści? Do napięć między nimi może dojść tylko wtedy, gdy któraś z nich, bądź obie naraz, przekroczą swoje kompetencje i wkro­czą na zakazane obszary. Tak jest na przykład z teorią ewolucji, która będąc dobrze udokumentowaną ideą naukową, stała się czymś więcej, to znaczy konceptem światopoglądowym. Aby zi­lustrować to stwierdzenie, warto przywołać głośną pracę Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany wspomnianego Richarda Dawkinsa. Ten niewątpli­wie utalentowany popularyzator nauki pisze wprost: ,,Dobór naturalny – odkryty przez Darwina ślepy, bezrozumny i auto­matyczny proces, o którym wiemy dziś, że stanowi wyjaśnienie zarówno istnienia, jak i pozornej celowości wszystkich form ży­cia – działa bez żadnego zamysłu”[2]. No i mamy w procesie ewo­lucji całkowitą przypadkowość.

Zwróćmy uwagę na dokonujące się tu pomieszanie dwu płasz­czyzn: płaszczyzny naukowej, która porządkuje fakty biologiczne, z płaszczyzną filozoficzną, a może nawet quasi-religijną, która z teorii naukowych próbuje wyciągać, podkreślmy to, w sposób całkowicie nieuprawniony, wnioski o sensie, a w tym przypadku raczej o braku ukrytego sensu, opisywanych zjawisk empirycz­nych. Sens przedstawionego procesu, oddajmy raz jeszcze głos Wittgensteinowi, leży poza naukową teorią ewolucji Darwina. Mamy tu klasyczny obraz uwodzenia za pomocą nauki i wzbu­dzania przekonania, że ta wyjaśnia więcej niż to w rzeczywistości ma miejsce; przykłady podobnych nadużyć w budowaniu niby to naukowego światopoglądu na podstawie teorii empirycznych można podawać bez końca. Nauka jawi się tam jako wszech­mocna, a uczeni zapominają o jej wewnętrznych ograniczeniach i skomplikowanych metodologiczno-filozoficznych problemach, które są ściśle z nią powiązane.

Niedoskonałość poznania empirycznego

W potocznym odbiorze wiedza gromadzona przez naukę ma cha­rakter pewny i ostateczny. O tym, że to tylko pobożne życzenie, można się przekonać, studiując rozwój dojrzałej teorii fizycznej; ile w niej miejsca na wątpienie, domysły i hipotezy robocze, fal­syfikacje i refutacje. Taką wizję rozwijają filozofowie nauki; naj­wybitniejszy spośród nich Karl Popper ukazuje naukę jako ciąg mozolnych i często przypadkowych prób i błędów. Wewnętrzna logika dojrzałej teorii naukowej wskazuje na jej nieustanny roz­wój. Nadużyciem, o którego bolesnych skutkach mieliśmy okazję się przekonać wraz z osiągnięciami mechaniki newtonowskiej, jest pogląd przyjmujący istnienie formy ostatecznej danej teo­rii. Ogromne sukcesy fizyki w wiekach XVI i XVII sprawiły, iż naiwnie uwierzono, że nauka osiągnęła swój ostateczny kształt i całą fizyczną rzeczywistość uda się zredukować do mechanicz­nych oddziaływań ujętych w matematyczne formuły stworzone­go przez Leibniza i Newtona rachunku różniczkowo-całkowego. Tę bezkrytyczną wiarę podważyły odkrycia Einsteina i doszczęt­nie zburzyły osiągnięcia mechaniki kwantowej w XX wieku.

Niedoskonałość poznania wynika także z ograniczeń samej meto­dy naukowej. W naukach empirycznych stosowano powszechnie indukcję. Już od czasów Francisa Bacona metoda ta wzbudzała poważne wątpliwości u naukowców o filozoficznych inklina­cjach. Pytali oni o prawomocność rozumowań opartych na za­wodnej, co każdy z nas przyzna, indukcji. Istotnie, w każdym ro­zumowaniu indukcyjnym dokonuje się coś, co żartobliwie ujął Bertrand Russell w następującej opowiastce: Pewnego kurcza­ka zaczęto obficie karmić w poniedziałek, we wtorek i we środę. Kurczak myśli sobie, że wreszcie na dłużej nastały dobre czasy, codziennie będą go karmić. Tymczasem w sobotę ugotowano z niego rosół. Ta zabawna powiastka Russella pokazuje, jak wą­tłe są fundamenty wszelkich rozumowań indukcyjnych, a także że ich nieodłączną częścią jest wiara – właśnie wiara – iż to, co wydarzyło się już wiele razy, będzie się zdarzać także w przyszło­ści.

Dziś uczeni, budując modele rzeczywistości fizycznej, po­stępują nieco inaczej. Dalej, jak chciał Arystoteles, kluczem jest obserwacja świata, ale dojrzała teoria, na przykład ogólna teoria względności, to już model matematyczny, z którego dedukuje się własności opisywanego świata, a następnie potwierdza się je eksperymentalnie. Na tym etapie rozwoju nauki dedukcja bierze górę nad indukcją, matematyka nad eksperymentem. Skutecz­ność języka matematyki w opisie przyrody od wieków budziła wielkie zdziwienie wśród filozofujących fizyków i w naturalny sposób wymuszała refleksję nad samą matematyką. Wraz z roz­wojem matematyki jej rozumowania zyskiwały na precyzji. Linię demarkacyjną oddzielającą radosną twórczość od rozumowań ścisłych i precyzyjnych wyznaczyła działalność niemieckiego matematyka Karla Weierstrassa w drugiej połowie XIX wieku. Sukcesy samej matematyki w tym czasie pozwalały jeszcze wie­rzyć, że stanowi ona przykład doskonałego języka, którego ist­nienie postulował Leibniz, a w którym przy pomocy dedukcji udałoby się udowodnić wszystkie możliwe twierdzenia w tym języku sformułowane.

Leibniz był przekonany o możliwości stworzenia takiego narzę­dzia, które nie tylko pozwoli nam zrozumieć świat fizyczny, lecz także pomoże rozwiązać problemy metafizyki i teorii moralno­ści. I kiedy matematyka stanowiła jeszcze wzór dla innych nauk, ogromnym wstrząsem stało się odkrycie dokonane na początku XX wieku, dziś znane jako twierdzenie limitacyjne albo twier­dzenie o niezupełności. Istotnie, w 1930 roku austriacki logik Kurt Gödel opublikował pracę zawierającą wynik, który ucho­dzi za jedno z największych odkryć ludzkiego geniuszu – mówi on, że w każdym dostatecznie bogatym języku można postawić więcej tez niż ich udowodnić bądź obalić, a więc istnieją w nim twierdzenia niedowodliwe. Zatem nie tylko nie można zrealizo­wać marzeń Leibniza, ale upadły argumenty ,,Mefistofelesów nauki”, kuszących światem, w którym nie będzie już pytań i ta­jemnic i zniknie wszelka metafizyka i religia.

Nadużycia przekonań religijnych

Nie ma uzasadnienia dla postaw skrajnych; pozytywistyczna wia­ra, że nauka przyniesie odpowiedź na wszystkie ludzkie pytania, jest tak samo niedorzeczna jak pokusa rezygnacji z racjonalne­go dyskursu. Na drugim biegunie opisywanego zjawiska moż­na bowiem wskazać nadużycia powodowane przez schorowa­ną wyobraźnię religijną. Szczęśliwie odeszły w przeszłość czasy dosłownego traktowania Biblii i rozciągania objawienia na rze­czywistość, o której całkiem rzeczowo i z dużą skutecznością wypowiadają się nauki przyrodnicze. Zagrożenia wynikające z re­ligijnych fundamentalizmów są jednak w dalszym ciągu groźne dla porządku społecznego.

Chodzi tu przede wszystkim o prześladowania dokonywane w imię religii czy nieco mniej drastyczny brak tolerancji i wy­kluczenie inspirowane przekonaniami religijnymi. Dobrą ilu­stracją tego zjawiska jest chociażby karykaturalna religijność stojąca za niektórymi ruchami antyszczepionkowymi; ich ak­tywność to nie tylko obraza Boga, ale również atak na ludzki ro­zum. Także teorie spiskowe mają nierzadko religijne inspiracje, a co gorsza bywa, że głoszone są z kościelnych ambon. To inna odsłona konfliktu między nauką i wiarą czy może raczej sporu racjonalności z chorą religijnością przejawiającą się w zabobon­nym i pozbawionym logiki działaniu. Mimo wielu ograniczeń i metodologicznych wątpliwości co do metody naukowej, na któ­re próbowaliśmy zwrócić uwagę, człowiek nie dysponuje lepszy­mi narzędziami do opisu świata fizycznego niż nauka. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać.

Połączyć immanencję z transcendencją

Pokusy, na jakie wystawiony był Faust, i namiętności, które nim targały, są udziałem każdego człowieka. Można ich uniknąć, jeśli zdoła się w sobie zintegrować otwartość na osiągnięcia nauko­we pozwalające lepiej zrozumieć świat z poszukiwaniami sensu, który wykracza poza to, co materialne. Świat religii i nauki, dzie­dzictwo Jeruzalem i Aten, to rzeczywistości komplementarne, a nie konkurencyjne. To prawda, że odkrycia naukowe, nawet jeśli są bezrefleksyjnie przyjmowane, mogą uczynić nasze życie wygodniejszym, ale z pewnością nie zaspokoją one potrzeb na­szego serca, spragnionego poczucia sensu i spełnienia w miłości.

W historii świata można znaleźć wiele przykładów tragedii, do jakich doprowadził człowiek wiedziony żądzą postępu naukowe­go za wszelką cenę. Nie brak też i nadużyć płynących z niedowartościowania racjonalności w życiu duchowym; nieszczęście naszych czasów na tym między innymi polega, że wielu jest ta­kich, którzy się modlą i nie myślą, z kolei myślący często stro­nią od modlitwy. W życiu każdego z nas chodzi jednak o to, aby umiejętnie połączyć immanencję z transcendencją, zrozumienie tego, co tu, z poszukiwaniem sensu, który nie jest przecież z tego świata. Dramat Goethego daje czytelnikowi w tym przedmiocie niezwykle pouczającą lekcję.

Przypisy
[1] J.W. von Goethe, Faust, tłum. A. Lam, Warszawa 2019, cz. I, s. 15.
[2] R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, Warszawa 1994, s. 27.