Religijność opresyjna

Problemy duszpasterskie związane z błędnym rozumieniem relacji Boga i człowieka
Życie Duchowe • WIOSNA 110/2022
Dział • Temat numeru
(fot. Deni Williams / Flickr.com / CC BY 2.0)

„Kiedy religię narzuca się jako jarzmo, dogmat, strach, wówczas gwałci ona, a nie ożywia ducha człowieka”[1] – napisał wiele dziesię­cioleci temu wybitny żydowski filozof Abraham Joshua Heschel. A w innym miejscu uzupełnił: „pobożność jest niekiedy przebra­nym złem, narzędziem w pogoni za władzą”[2]. Te dwa króciutkie cytaty doskonale wyjaśniają pewien model religijności, pobożno­ści, a przede wszystkim duszpasterstwa, które obecne są w pol­skim życiu religijnym.

Ich zwieńczeniem, szczytem pozostaje wizja religii, pobożności, duszpasterstwa obecna w działaniach dominikanina Pawła M., ale myliłby się ten, kto sądziłby, że ta swoista „teologia” i „pastoralistyka” obecna jest tylko w jego działaniach. W mniejszym lub więk­szym stopniu pewne jej aspekty można znaleźć w wielu polskich (i nie tylko) wspólnotach religijnych, w kierownictwie duchowym, w pismach pobożnościowych, a także w myśleniu wielu polskich katolików. Nie wszędzie prowadzą one do takiej skali nadużyć, nie wszędzie związane są z przemocą fizyczną lub seksualną, ale wszędzie, gdzie występują, niszczą wolność jednostek, oparte są na mechanizmach przemocy i manipulacji, wreszcie prowadzą też do wypaczenia zdrowej religijności. Wszystko to, choć oczywiście dokonuje się w imię wierności wierze i posłuszeństwa Kościołowi i Bogu, niewiele ma wspólnego ze zdrową religijnością, a oparte jest na zafałszowanym obrazie zarówno Absolutu, jak i chrześci­jańskiej drogi człowieka.

Zafałszowana koncepcja Boga

Chrześcijańska droga, a to oznacza także chrześcijańskie duszpa­sterstwo, wymaga – i nie sposób przesadzić z przypominaniem o tym – adekwatnej koncepcji Boga. Jej zafałszowanie, przeakcentowanie pewnych elementów pozostaje jednym z głównych zagro­żeń, jakie stają przed człowiekiem wierzącym. Doskonale pokazuje to także sprawa Pawła M., którego skuteczne działanie nie było­by możliwe, gdyby nie wprowadzenie w wizję Boga jako tyrana[3], wymagającego całkowitego, niewolniczego podporządkowania. Najlepszym i najpełniejszym wyrazem takiego poddania Bogu jest bezwzględne posłuszeństwo (niestety w ten sposób przedstawiane także w niektórych pismach mistyków czy nauczycieli chrześcijań­skiej duchowości, szczególnie w okresie po Soborze Trydenckim, aż do drugiej połowy wieku XX) wobec przełożonych, przewod­ników duchowych i spowiedników.

Wizja ta może mieć łagodniejszą, ale także patologiczną formę, o której wspomina w niewielkiej książeczce Patologie duchowo­ści ks. Krzysztof Grzywocz. „Często niewłaściwa teza dotycząca relacji do Boga wyraża się w przekonaniu, że jeżeli jestem blisko Boga, to nie mam samodzielności, Bóg mi ją odbiera”[4] – opisuje ową błędną wizję duchowny. Z tym obrazem związana jest wizja drogi chrześcijańskiej, jaką Bóg przed nami stawia. „Czasem lu­dzie myślą, że wolą Boga jest spełnienie jakiegoś bardzo ścisłego planu wobec nich. Że trzeba ten plan odkryć i że ta ścieżka nie pozostawia wiele możliwości wyboru. To niebezpieczna teza”[5] – opisuje tę wizję ks. Grzywocz.

Człowiek, idąc dalej szlakiem wytyczonym przez księdza, sam nie jest w stanie odnaleźć takiej drogi, często się myli, upada, a jeśli nie jest osobowością dojrzałą, to może przyjąć, że w roli osoby de­cydującej o tym, czego chce od niego Bóg (a pamiętajmy, że mówi­my o wizji duchowości, w której plan Boży jest ścisły, jednoznacz­ny, a jakiekolwiek odstępstwo od niego jest natychmiast karane, przynajmniej poczuciem braku szczęścia), staje się kierownik du­chowy, kapłan czy lider wspólnoty, który uzyskuje władzę, jakiej nie chce dla siebie nad człowiekiem nawet Bóg.

Skutki grzechu pierworodnego

Źródłem wizji – opartej na lęku i podporządkowaniu – relacji mię­dzy człowiekiem a Bogiem trzeba szukać między innymi w tym, co teologia zachodnia określa grzechem pierworodnym. Kiedy człowiek zaczyna bać się Boga? Gdy skuszony przez węża człowiek sięga po owoc z drzewa poznania dobrego i złego, by stać się „jak Bóg” (Rdz 3,5), zaczyna odczuwać lęk przed Bogiem. „Słyszałem Twój głos w ogrodzie, zląkłem się, gdyż jestem nagi, i ukryłem się”[6] (Rdz 3,10) – mówi do Boga Adam.

Lęk w relacji do Boga pojawia się więc – zostawiając na boku wszystkie inne komentarze, analogie i konteksty teologiczne czy filozoficzne – jako skutek nieposłuszeństwa, a konkretniej jako skutek uznania, że samemu będzie się dla siebie Bogiem. Religij­ność jako czyste poddanie, niewola, podporządkowanie się jest więc do pewnego stopnia efektem grzechu pierworodnego, jest – co za tym idzie – zafałszowaniem relacji do Boga, jakiej chce On od nas. Lęk ten – i o tym także w tej analizie zapominać nie wol­no – związany jest z odkryciem nagości, ze wstydem z jej powodu, który – jak ukazują komentarze rabiniczne – ma w nas obudzić głos sumienia i uświadomić nam, że „nie zostaliśmy stworzeni jako zwierzęta”[7].

Lęk jest więc wpisany w religię, w religijność, w moralność tak jak w ludzką tożsamość w ogóle, nie powinien on jednak stawać się głównym elementem określającym relację między Bogiem a człowiekiem. Ma on bowiem prowadzić nie tyle do ślepego podporząd­kowania się, do zwierzęcego posłuszeństwa, do wychowania czy duszpasterstwa rozumianego jako tresura, ile do uświadomienia sobie własnej odpowiedzialności przed Bogiem i światem.

Aby dobrze zrozumieć, co to oznacza, można sięgnąć do Dzienników Sørena Kierkegaarda, który wskazuje, że to, co zwierzęce, skłania nas do „małpowania”, „naśladowania innych”, „powtarzania” sty­lu zachowania i działania, zaś to, co czysto ludzkie, określa jako tendencje do realizacji swojego niepowtarzalnego zadania. Duń­ski filozof zauważa: „…nie, nie ma żadnego człowieka, który ma wspólne ze mną zadanie; a pośród tych milionów znowu nie ma – wedle mojej idei – nikogo, kto ma zadanie wspólne z kimś innym”[8].

Z perspektywy duszpasterskiej

Co to ma oznaczać? Jakie wnioski mogą wyciągnąć z tego duszpa­sterze? Zostawiając na boku specyficzną religijność Carla Gustava Junga, warto szukać wyjaśnienia tego problemu w krótkim cytacie z wykładu O stosunku psychoterapii do duszpasterstwa. „Czy mamy rozumieć imitator Christi jako kopiowanie życia Chrystusa, jako małpowanie Jego ran czy – w głębszym sensie – mamy prze­żywać nasze życie w taki sposób, w jaki on przeżył swoje w jemu jedynie specyficznym istnieniu? Naśladowanie życia Chrystusa to nie bagatela, lecz niewypowiedzianie trudniej jest w taki sposób przeżywać swoje życie, jak Chrystus przeżył swoje”[9] – wskazywał Jung.

Z perspektywy duszpasterskiej, duchowej oznaczać to może mniej więcej tyle, że wychowanie – także samowychowanie – duchowe prowadzić powinno do prawdziwej wolności, a nie do naśladowa­nia drogi innych, że przemoc w życiu duchowym rozpoczyna się od narzucania modelu postępowania, ścisłych kryteriów ducho­wości i ograniczania wolności. Nie zawsze prowadzi to do nadużyć fizycznych czy tym bardziej seksualnych, ale już samo w sobie jest nadużyciem duchowym.

Przypisy
[1] A.J. Heschel, Bóg szukający człowieka. Podstawy filozofii judaizmu, Kraków 2015, s. 393.
[2] Tamże, s. 458.
[3] „Widzę, jak bardzo ten czas spędzony we wspólnocie wykrzywił mi rzeczywistość Boga jako tyrana, który żąda od nas całkowitej ofiary” – pisała jeszcze w roku 2000 do o. Macieja Zięby OP jedna z osób skrzywdzonych we wspólnocie. Cyt. za: Komisja ekspercka dotycząca działania Pawła M. oraz instytucji Prowincji w jego sprawie, Raport, Warszawa 2021, s. 105.    
[4] K. Grzywocz, Patologia duchowości. Od niezdrowej religijności do dojrzałej wiary, Kraków 2020, s. 54.
[5] Tamże, s. 56.
[6] W tłumaczeniu benedyktynów tynieckich pojawia się wprost tłumaczenie „przestraszyłem się” i dokładnie tak samo tłumaczą autorzy Biblii Ekumenicznej.
[7] Tora Pardes Lauder. Księga Pierwsza Bereszit, red. S. Pecaric, Kraków 2001, s. 25.
[8] S. Kierkegaard, Dzienniki, NB 31 – NB 36, Kęty 2021, s. 224.  
[9] C.G. Jung, Psychologia a religia Zachodu i Wschodu, Warszawa 2014, s. 335.