Spragnieni ojcowskiej miłości

Pytania i odpowiedzi
Życie Duchowe • WIOSNA 82/2015
Fot. Robert Więcek SJ

Jak1 sobie radzić z głodem emocjonalnym, który powstał wskutek braku obecności ojca w moim życiu? Z matką teraz mam raczej dobre relacje.

Pytanie zadane anonimowo w tak ważnej sprawie to za mało. Trzeba ten głód opisać, wypowiedzieć, podzielić się nim z osobą zaufaną, przyjąć go, przemodlić, powierzyć Bogu. Wiek dorastania, młodość to dobry czas, by trudne doświadczenia wczesnego wieku zrozumieć, zaakceptować i na nich budować pozytywne podejście do życia. Od nas zależy, czy trudne doświadczenia życiowe będą nas inspirować do otwarcia na innych i twórczości, czy przeciwnie – staną się powodem zamykania się w sobie, narzekania, postawy pasywności, gniewu.

Warto też pamiętać, że nie wszystkie ludzkie głody można nasycić do końca, wbrew temu, co obiecują nam nieraz różne poradniki. Człowiek jest bytem „nienasyconym”, a jego dusza nie ma dna. Święty Augustyn mówi: „Niespokojne jest ludzkie serce, dopóki nie spocznie w Bogu”. Czy w samym sformułowaniu pytania: „Jak sobie radzić z głodem emocjonalnym, który powstał wskutek braku obecności ojca?” nie ma przekonania, że istnieje jakiś „magiczny” sposób, dzięki któremu ten głód można nasycić „w pełni”?

W odpowiedzi na to pytanie zwróciłbym uwagę na jeden ważny problem: tęsknota za ojcem to między innymi szukanie poczucia bezpieczeństwa. Przy dobrym i silnym ojcu dziecko czuje się bezpieczne. Tego poczucia bezpieczeństwa szukamy przez całe życie. Miłość ojca, oparcie w nim to jednak tylko jeden ze sposobów nabywania poczucia bezpieczeństwa, ale nie jedyny.

Jeśli ktoś nie doświadczył go przy swoim tacie, to nie znaczy, że musi żyć w wiecznym poczuciu niepewności i niestabilności. Poczucie bezpieczeństwa dają nam również głębokie więzi z innymi członkami rodziny, z matką, z rodzeństwem, z przyjaciółmi. Źródłem głębokiego poczucia bezpieczeństwa jest także małżeństwo, własna rodzina: żona, mąż, dzieci. Wiele kobiet, które doświadczyły odrzucenia przez ojca i czuły się przez niego krzywdzone, odnajduje poczucie bezpieczeństwa w relacji z własnym mężem i dziećmi.

Pewną wskazówką w odpowiedzi na zadane pytanie może być piękna modlitwa Matki Teresy z Kalkuty: „Gdy jestem głodna, poślij mi kogoś, kto potrzebuje mojego chleba. Gdy jestem smutna, poślij mi kogoś, kto potrzebuje mojego pocieszenia. Gdy jestem samotna, poślij mi kogoś, kto potrzebuje mojego wsparcia”. Paradoksalnie leczymy się z naszych głodów, karmiąc innych. Leczymy się z naszych braków, dzieląc się z innymi tym, co posiadamy. Możemy zyskać bliskość, dając ją innym.

 

Jak rozumieć przykazanie „Czcij ojca i matkę swoją” w sytuacji skrzywdzenia ze strony ojca? Unikałem go, i nadal unikam, niemal od dzieciństwa. Dzisiaj prawie nie rozmawiamy. Mam z tego powodu poczucie winy. Żyjemy obok siebie.

Odwołanie się do poczucia winy w tej sytuacji niewiele da, choć niewątpliwie pokazuje problem. Nie wchodząc w szczegóły, trzeba powiedzieć, że trudne relacje z ojcem winny stać się dla syna wyzwaniem; ważną, choć niewątpliwie bolesną okazją do uczenia się budowania relacji z bliźnimi. Opisana sytuacja wymaga synowskiej szlachetności, ofiarności, pokory. Wymaga także pracy nad budzącymi się odczuciami lęku, gniewu, złości, poczucia winy, a może i chęci zemsty. Uczucia te nie zagrażają szacunkowi i miłości do ojca, o ile są uświadomione i przezwyciężane. Wtedy też stają się one okazją do twórczej pracy wewnętrznej. Niewykluczone, że kto poradzi sobie z lękiem przed ojcem i budzącym się na niego gniewem, będzie w stanie poradzić sobie z każdym innym lękiem i gniewem.

Odgrywanie się syna na ojcu, choćby było maskowane, jest zawsze uderzeniem w samego siebie. Nienawiść do ojca to wyraz negacji własnego życia. W tej konkretnej sytuacji opisanej w pytaniu można zacząć od dyskretnych znaków szacunku, życzliwości wobec ojca. Także wtedy, gdy ojciec zachowuje się nieodpowiednio, można prostym gestem, słowem, przysługą powiedzieć mu: „Nie jestem twoim wrogiem; przeciwnie, jestem ci życzliwy”.

Stary Testament bardzo surowo osądza tych, którzy źle traktują swoich rodziców: Kto ojca znieważa, a matkę wypędza, jest synem bezecnym, hańbą okrytym (Prz 19, 26); Głupi gardzi karceniem ojca, kto nagany przyjmuje, jest roztropny (Prz 15, 5). Czwarte przykazanie dekalogu wiąże cześć i szacunek dla ojca i matki z życiem długim i szczęśliwym na ziemi (por. Wj 20, 12). Nie jest to bynajmniej pusta obietnica. Posiada ona głębokie uzasadnienie psychologiczne. Szacunek dla rodziców, zgoda i życzliwość wobec nich to wyraz szacunku i akceptacji swojego życia.

A gdyby ojciec nadal zachowywał się w sposób raniący, dziecko ma prawo do godnej obrony. Jak? To przedmiot rozeznania w bezpośrednim dialogu z zaufaną osobą: terapeutą, kierownikiem duchowym, doradcą, zaufanym członkiem rodziny. Jeżeli jedynym rozwiązaniem byłoby unikanie kontaktu z ojcem, to należy tego kontaktu unikać. Nie wolno biernie przyjmować krzywdy i pozwalać się ranić. Do sługi arcykapłana, który niesprawiedliwie uderzył Jezusa, Jezus powiedział: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? (J 18, 23). To zdanie można powtórzyć każdemu krzywdzicielowi, także swojemu ojcu.

 

Mój ojciec był przy mnie, kochał mnie, ale też ranił różnymi drobnymi sytuacjami. Jak wyjść z serii tych drobnych zranień?

Konieczna jest tu postawa miłosierdzia. Nie ma idealnych ludzi; nie ma idealnych mężczyzn: ojców, mężów, synów, braci, jak nie ma idealnych kobiet: matek, żon, córek, sióstr. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Aniołowie są w niebie. Drogą do rozwiązania problemu będzie wzajemne zrozumienie, współczucie, pomoc. Życie w małżeństwie i w rodzinie wymaga hojności, prostej, codziennej ludzkiej życzliwości, postawy przebaczenia.

Kłócimy się w naszych domach rodzinnych, fundujemy sobie uciążliwe „ciche” dni, tygodnie, miesiące, a bywa, że i lata, żyjemy niekiedy pod jednym dachem jak pies z kotem, włóczymy się po sądach, rozwodzimy się, a często tylko dlatego, że hołdujemy w jakiś sztywny sposób „zasadzie sprawiedliwości”: wszystko musi być po równo, wszystko na pół: domowe sprzątanie, zmywanie, robienie zakupów, wyrzucanie śmieci itp. To nie jest zdrowe podejście do życia. Łatwo przeradza się ono w stosowanie zasady „oko za oko, ząb za ząb”.

Panuje też dzisiaj swoista moda na rozliczanie naszych rodziców z ich miłości i odpowiedzialności. Na terapeutycznych seansach opowiadamy „publicznie” – na przykład na grupowej terapii – o ich wadach, błędach, obmawiamy ich, wręcz linczujemy. Rzadziej natomiast zadajemy sobie pytania, jak my zachowywaliśmy się wobec nich jako nastolatki, młodzi ludzie. Już trzynastolatek może dokuczyć swemu ojcu tak, że i jemu nie będzie chciało się żyć.

Zanim więc zaczniemy „wychodzić” z serii tych drobnych zranień, chciejmy wcześniej „wejść” w serię drobnych krzywd wyrządzanych rodzicom – ojcu, matce. Nie stawiam bynajmniej na równi odpowiedzialności rodzica z ograniczoną odpowiedzialnością nastolatka za ich wzajemne więzi. Czyż jednak można zwolnić młodego człowieka z wszelkiej odpowiedzialności za to, w jaki sposób odnosi się on do ojca, matki? Inaczej odnosilibyśmy się do naszych dzieci, gdybyśmy pamiętali, jakimi sami byliśmy synami i córkami w ich wieku.

Często zadajemy rodzicom pytanie: „Jaką jesteś matką? Jakim jesteś ojcem?”. Ale na to pytanie nie odpowiemy sobie w pełni, nim wcześniej nie odpowiemy na inne pytanie: „Jakim byłem i jestem synem? Jaką byłam i jestem córką?”. Każdy z nas jest dla swoich dzieci taki, jaki był i jest dzisiaj dla swojego ojca, dla swojej matki. Trudno uwierzyć w piękną i bezinteresowną miłość matki do syna, gdy ona sama do własnego ojca odnosi się nieżyczliwie i z gniewem. Trudno też uwierzyć w miłość ojca do córki, gdy ten z obojętnością traktuje własną matkę.

 

Jak poradzić sobie z faktem, że kobiety w innych mężczyznach poszukują ojca, na przykład w relacji kierownictwa duchowego?

Wydaje się, że kobiety mało świadome własnych doznań emocjonalnych mogą ulegać pewnym nabytym mechanizmom. Jak potwierdza doświadczenie, córki alkoholików nierzadko wychodzą za mąż za mężczyzn o silnych skłonnościach do alkoholizmu. Podobnymi mechanizmami kierują się także nieświadomi własnych uczuć mężczyźni.

Rzeczywiście, zdarza się, że kobiety prosząc o kierownictwo duchowe, podświadomie szukają ojca oraz prostego męskiego wsparcia i pomocy. Nie byłoby w tym nic złego, tyle że księża, do których się zgłaszają, często nie są przygotowani, by stawić czoła tej sytuacji. Sprosta jej kapłan starszy, mający autorytet, umiejący zachować dystans, posiadający sztukę rozeznania duchowego, umiejący odróżnić sprawy natury psychologicznej od spraw moralnych i duchowych. Trudniej z tą sytuacją będą radzić sobie młodzi księża bez szerszego doświadczenia ludzkiego i duszpasterskiego.

Wzajemne, bezwiedne nieraz wikłanie się w relacje natury emocjonalnej przy okazji kierownictwa duchowego bywa co prawda bardzo ludzkim odruchem, ale – biorąc pod uwagę pełnioną przez księdza funkcję – jest to destrukcyjne dla niego i bywa zgorszeniem i krzywdą wyrządzoną kobiecie, która prosi go o pomoc. To on, ze względu na pełnioną rolę, jest odpowiedzialny za jakość ich wzajemnych odniesień.

Profesjonalni terapeuci nie tylko studiują psychologię, ale przede wszystkim przez lata poddają się regularnej psychoterapii, a gdy zaczynają pracę, korzystają – także przez lata – z superwizji. Stąd też dobrze radzą sobie z oczekiwaniami pacjentów, także tych, którzy wykraczają poza przyjęte w psychoterapii standardy. Księża nie mają na ogół takiego przygotowania. I właśnie dlatego często w relacji z kobietami, które oczekują od nich przede wszystkim męskiego wsparcia, popełniają błędy i niezręczności, które stają się źródłem nieporozumień i konfliktów.

Gdy kapłan czuje, że nie radzi sobie w relacji kierownictwa duchowego z jakąś osobą, winien podjąć rozeznanie, co z tą sytuacją zrobić. Otwarta szczera rozmowa często bywa niewskazana. Rozwiązaniem mogłaby być zachęta do korzystania przez penitenta z terapii psychologicznej, ale taka podpowiedź nie zawsze jest możliwa. Ksiądz winien w tej sytuacji skorzystać z konsultacji i porady swojego kierownika duchowego lub terapeuty. Spontaniczne, bezpośrednie zachowania księdza, które sprawdzają się w codziennych relacjach, tu mogą już nie wystarczać.

 

Jak Ojciec Niebieski może pomagać nam w uzdrowieniu relacji z ojcem ziemskim?

Żyjemy w dwóch porządkach: przyrodzonym i nadprzyrodzonym. To fundamentalna prawda duchowości chrześcijańskiej. Bóg Ojciec nie zastąpi ojca ziemskiego w sensie fizycznym. Ojciec Niebieski nie zakrywa „dziur” ojcostwa ziemskiego, które powstają na skutek zaniedbania, egoizmu czy też przemocy. Nie można zlekceważyć rodzonego ojca, zakładając, że jego rolę przejmie Ojciec Niebieski. Nie można też przyjąć pociechy i wsparcia Boga Ojca, oskarżając własnego ojca, zamykając się w bólu, urazach i gniewie z powodu krzywd doznanych od niego. Dziecko nie może się wyrzec swego ojca. Choćby twój ojciec rozum stracił, miej szacunek do niego (Syr 3, 13).

Bóg Ojciec objawia nam swoją ojcowską miłość nie po to, by zasłaniać nią nasze cierpienia z powodu doznanych zranień ze strony rodzonego ojca, ale by ukazać nam drogę do niego. Zranione, odrzucone przez ojca dziecko otrzymuje w spadku trudne zadanie: zrozumieć swojego ojca i przyjąć go takim, jaki jest. Gdy zwracamy się z naszym bólem zranionej miłości do Boga Ojca, On ukazuje nam Jezusa, swojego Syna. Jezus jest naszą drogą do Ojca: do Ojca Niebieskiego, a poprzez Niego także do ojca rodzonego. Hojność miłości Ojca Niebieskiego każe nam kochać własnego ojca niezależnie od tego, kim on jest i jak się zachowuje.

Jezus pomaga nam odkryć w nas duszę dziecka, także wtedy, gdy czujemy się głęboko zranieni przez własnego ojca. W duszy syna, córki spontanicznie zaś zrodzi się zrozumienie, miłosierdzie, szacunek do ojca i to niezależnie od tego, kim był ojciec i jak się zachowywał. Odkrywamy ojcowską miłość, kontemplując Jezusa jako Syna. Kontemplując miłość Syna do Ojca, odkrywamy nasze własne synostwo. Dobry syn zawsze rozumie swojego ojca, akceptuje go, przyjmuje i odpłaca dobrem za zło.

Jezus mówi: Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca (J 14, 9). Dobroć Jezusa jest odbiciem dobroci Boga Ojca. Gdy obudzimy w nas duszę synowską, wówczas będziemy odkrywać miłość Boga Ojca w każdym geście ludzkiej dobroci, zrozumienia, współczucia, miłosierdzia. Nawet najmniejszy odruch pomocy i wsparcie stanie się dla nas odblaskiem dobroci samego Boga.

Nasze zranienia w relacjach z innymi ludźmi, także z ojcem, możemy leczyć, dzieląc się z nimi tym, co mamy. Oto paradoks duchowości ewangelicznej: dając otrzymujemy, rozdając gromadzimy, pomagając innym w uzdrowieniu, sami siebie leczymy, umierając żyjemy. Dlatego tak prawdziwe są słowa modlitwy Matki Teresy, które już cytowaliśmy: „Kiedy jestem głodna, poślij mi kogoś, kto potrzebuje chleba...”. A Jezus mówi: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu (Rz 20, 35).

1 Fragment sesji pt. Spragnieni ojcowskiej miłości prowadzonej w Centrum Duchowości w Częstochowie. Autor odpowiada na pytania uczestników. Por. Józef Augustyn SJ, Spragnieni ojcowskiej miłości, płyta MP3, Studio Inigo, Kraków 2011.