Franciszkanin o redukcjach jezuickich

Z o. Piotrem Polanką, franciszkaninem z Boliwii, rozmawia Józef Augustyn SJ
Życie Duchowe • LATO 43/2005
Dział • Rozmowy duchowe
(fot. Jean-François Gornet / Flickr.com / CC BY-SA 2.0)

Redukcje – osady indiańskie powstające w Ameryce Południowej od XVII wieku, nazywa się często redukcjami jezuickimi. Tymczasem sam pomysł ich tworzenia podobno nie jest jezuicki, lecz franciszkański.

Ten fakt może być zaskoczeniem, ale tak naprawdę jest. Redukcje były „wynalazkiem” (jeżeli tak można powiedzieć) braci z zakonu Braci Mniejszych, czyli franciszkanów, którzy przybyli do Ameryki Łacińskiej wraz z Krzysztofem Kolumbem i ewangelizowali najpierw tereny Ameryki Środkowej i Meksyku. W XVI wieku dotarli w okolice dzisiejszego Peru i tam jeden ze słynnych misjonarzy franciszkańskich, Bernardino de Cárdenas, rozpoczął wraz z innymi współbraćmi pracę apostolską. Z grup Indian żyjących w różnych miejscach zaczął tworzyć wielkie wspólnoty zjednoczone przez wspólną wiarę w jednego Boga, wspólną pracę i życie codzienne.

Redukcje franciszkańskie na obszarze Peru przetrwały przez wiele stuleci. Z czasem, gdy w Ameryce Łacińskiej zaczęły się tworzyć ramy polityczne, część franciszkanów z dawnej prowincji peruwiańskiej znalazła się na terenach Boliwii. Powstała w tym kraju prowincja franciszkanów organizowała podobne placówki. Odpowiadając na wezwanie papieża do wytężonej ewangelizacji, od początku XIX wieku tworzono kolegia misyjne, które miały również swoje redukcje. Przetrwały one aż do sekularyzacji w 1937 roku.

Redukcje były zatem zamysłem ogólnie znanym w kręgach duszpasterskich i misjonarskich, przez stulecia propagowanym przez franciszkanów. Jezuici przejęli ten zamysł i doprowadzili redukcje do ogromnego rozkwitu. Udało się im stworzyć takie struktury, które później mogły mieć wręcz znaczenie polityczne. Budowali więc swoje redukcje na fundamentach franciszkańskich idei, ale je znacznie udoskonalili i rozwinęli.

W jaki sposób doszło do powstania redukcji jezuickich tutaj, w Boliwii?

Człowiekiem, który zainicjował proces tworzenia redukcji jezuickich na tym terenie, był José de Arce, jezuita, który pracował w Paragwaju, ale czasami przyjeżdżał też do Boliwii. Będąc kiedyś w Santa Cruz, odwiedził targ niewolników, na którym właśnie sprzedawano trzysta osób z tutejszych terenów. Widząc ich wielkie cierpienie i całkowitą bezbronność, wypytywał ich o warunki życia, chcąc zorganizować dla nich jakąś konkretną pomoc. Miał przy tym na myśli nie tylko pomoc duchową – ewangelizację, ale także pomoc społeczną oraz obronę rodzimej kultury tych ludzi i piękna terenów, które zamieszkiwali. Pisząc do prowincjała, wypowiadał się o nich bardzo pozytywnie: że są otwarci, pogodni, nastawieni pokojowo. Uważał, że mają wiele cech, które pozwolą im nie tylko zaakceptować nowego Boga, ale także stworzyć jedną społeczność i to społeczność doskonałą, bo takie było założenie redukcji jezuickich. Chodziło bowiem o to, by pomóc ludziom w jakimś konkretnym systemie, w tym wypadku w systemie redukcyjnym. Ci ludzie pochodzili z różnych grup etnicznych, wciąż się przemieszczali, nie mieli stałego miejsca zamieszkania, mówili wieloma językami. Było więc ważne, by zbudować z nich wspólnotę.

W jaki sposób udało się ich zjednoczyć w te doskonałe, również pod względem religijnym, społeczności?

Na pewno dzięki ciężkiej pracy misjonarzy jezuitów, potrafiącym ukazać tutejszym Indianom Chiquitos wiele celów, które ich połączyły. Pierwszym i najważniejszym był Bóg, który wszystkich łączy w jedną rodzinę dzieci Bożych. Chiquitos połączyły też warunki życia: wspólna praca, wspólne pola, domy, warsztaty, szkoły, wspólne zainteresowanie muzyką. Tak więc czynników, które przyczyniły się do scalenia wszystkich grup etnicznych, żyjących w różnych miejscach, wszystkich tych kultur i języków, było bardzo wiele.

Interesuję się redukcjami już od dłuższego czasu. Zawsze były one dla mnie znakiem potęgi Ewangelii, którą bierze się na serio, gdyż zarówno jezuici, jak i franciszkanie tworzyli je przecież w imię Ewangelii. Nie była to praca socjalna czy polityczna, to była żywa Ewangelia.

W każdej pracy misyjnej najważniejsze jest głoszenie Ewangelii i zbawienia wszystkim narodom i taka też na pewno była intencja jezuitów pracujących na tych terenach. Trzeba jednak podkreślić, że w głoszeniu Ewangelii stosowali szczególną pedagogię. Gromadzili więc ludzi nie tylko w imię wspólnej wiary, ale także proponując im wspólne życie, i to na wszystkich możliwych płaszczyznach.

Czy Ojciec mógłby podać jakieś przykłady?

Wszyscy mieszkańcy redukcji uczestniczyli we wspólnej pracy: budowali domy i uprawiali pola. Pomagali sobie przy tym nawzajem. Zatem jeśli jakaś rodzina budowała dom, inni włączali się w tę pracę. Gdy zakończyli tę budowę, uczestniczyli w innej. W ten sposób każdy budował nie tylko dla siebie, ale także dla innych.

Ważna była też wspólna edukacja dokonująca się przez muzykę. Chiquitos byli szczególnie wyczuleni na piękno dźwięków. Jezuici dostrzegli to i wykorzystali muzykę, by przybliżyć ich do Boga. To na pewno było, wtedy i w tym miejscu, novum – zbliżać do Boga przez muzykę i sztukę. Budowano piękne kościoły, wspaniałe ołtarze. Ludzie myśleli: „Skoro dom mojego Boga jest tak piękny, to ja też chcę z Nim w przyszłości w takim domu żyć”.

To prawda. Gdy z buszu wchodzi się do katedry w Concepción, ma się uczucie, jakby się wstępowało do nieba.

Jezuici, konstruktorzy redukcji, a zarazem fundatorzy katedry, chcieli pokazać ludziom, że tak wielki i potężny Bóg jest naszym Zbawicielem. Ta idea przetrwała w mentalności tutejszych ludzi.

Czy Ojciec mógłby przybliżyć funkcjonowanie redukcji na co dzień?

Pojedyncza redukcja liczyła od dwóch do sześciu tysięcy ludzi, a więc miała liczebność dużej wioski lub małego miasteczka. Tym bardziej konieczna była dobra organizacja, żeby wszystko przebiegało sprawnie.

Dzień rozpoczynał się biciem dzwonów. Po wstaniu następował poranny posiłek, potem Msza św., obowiązkowa dla wszystkich mieszkańców wioski. Gromadzono się w kościołach, które były w stanie pomieścić od dwóch do czterech tysięcy osób. Po Mszy następowała katecheza prowadzona albo dla wszystkich zgromadzonych, albo jeśli była taka potrzeba, kierowana do odrębnych stanów. Później starsi szli do pracy, a młodsi rozpoczynali naukę w szkole. Przedmiotem zajęć były raczej kwestie praktyczne, przygotowujące do życia. Młodzi uczyli się gotować, myć, czyścić, prowadzić gospodarstwo. Ale uczono ich też pisać i czytać (co prawda nie po hiszpańsku, ale w chiquitano, zapisując słowa w alfabecie łacińskim). Nauczano również muzyki i pewnych teoretycznych zasad jakiegoś zawodu, na przykład stolarza, kowala, odlewnika, z czasem także złotnika, bo niektóre kielichy czy lichtarze wytwarzano w redukcjach. Przygotowywano więc ludzi przede wszystkim do życia i do wykonywania zawodu, ale przekazywano im także ogólną wiedzę o świecie. Należy podkreślić, że początki edukacji Chiquitos były bardzo trudne, bo na przeszkodzie stawała różnorodność języków, a także ich pierwotne wierzenia i legendy.

Po zajęciach teoretycznych był obiad, a potem następowały zajęcia praktyczne. Odbywały się w warsztatach istniejących przy redukcjach, w których pracowali też mieszkańcy wioski. Były to stolarnie, warsztaty odlewnicze, złotnicze, także warsztaty tkackie, gdzie kobiety tkały tkaniny i wyszywały.

To, co było ważne dla przetrwania redukcji, to fakt, że ludzie mieli zarówno pola prywatne, jak i wspólne oraz że ciążył na nich obowiązek uprawy jednych i drugich. Plony z pól wspólnych sprzedawano w miastach i za uzyskane w ten sposób pieniądze (które szły do kasy wspólnej) kupowano rzeczy konieczne do życia: środki medyczne, świece, materiały, cukier. Rozdawano je później rodzinom, które znajdowały się w potrzebie.

Wieczorem po zakończeniu pracy każda rodzina uczestniczyła w nabożeństwach organizowanych w kościele albo w innych prowadzonych tam zajęciach duszpasterskich. Potem następowała kolacja, a o zachodzie słońca, który ma tu miejsce zawsze między 18.00 a 19.00, wszyscy mieszkańcy wioski udawali się na spoczynek, a specjalnie wyznaczone grupy czuwały nad ich spokojem i bezpieczeństwem.

Za organizację całości życia w redukcji byli odpowiedzialni jezuici-proboszczowie. Mieli do pomocy dobrze zorganizowaną grupę, władzę świecką, którą mieszkańcy wioski wybierali spośród siebie. Byli to tak zwani cabildos odpowiedzialni za uprawę pól czy też wyznaczanie pracy w ciągu dnia. Byli oni również odpowiedzialni za pracę duszpasterską. Jeżeli więc w wiosce był jakiś chory, zgłaszali to księdzu proboszczowi, pomagali w przygotowaniu liturgii, wyznaczali ludzi, którzy w niej uczestniczyli. W ten sposób zacieśniała się relacja między kapłanem a wiernymi, zaś współpraca między nimi miała miejsce na wszystkich płaszczyznach życia.

Jezuici zdobyli sobie wielkie zaufanie miejscowych ludzi, ale na to potrzeba było wielu lat i zostało to okupione wielkim trudem.

Dzieło jezuitów w Boliwii jest ogromne i nie można go kwestionować. Płacono za nie wielką cenę. Po pierwsze, warunki życia były tu bardzo trudne – odległość ponad 300 km od najbliższego miasta Santa Cruz, puszcza, dzikie zwierzęta, brak wody, klimat sprzyjający malarii. Po drugie, wątpliwości i strach przed nieznanym. Jezuici nie byli tu bowiem przyjmowani jako zbawcy. Zdarzały się przypadki przemocy i mordów.

W imię Chrystusa i ewangelizacji tych terenów oddał życie o. Lucas Caballero będący założycielem redukcji Concepción, w której teraz znajduje się katedra i biskupstwo. Pierwsza lokalizacja Conceptión miała miejsce w 1691 roku i była jego dziełem, jednak grupy Indian, które zostały wówczas zredukowane, były mocno związane ze swoimi pierwotnymi wierzeniami i legendami i dlatego też było niezwykle trudno przyprowadzić ich do Boga chrześcijan. Wobec tego pierwszej lokalizacji Concepción zaniechano.

Po upływie pięciu lat o. Lucas znowu zaczął organizować grupy ludzi żyjące w puszczy w jedną społeczność w miejscu odległym od Concepción o 30 kilometrów. Było to jednak w pobliżu laguny. Malaryczny klimat powodował wiele zgonów i dlatego zdecydowano się na trzecią fundację. By ją przygotować, o. Lucas Caballero odwiedzał ze swoimi pomocnikami wywodzącymi się z nawróconych Indian plemiona żyjące w głębi puszczy. Chciał je przyprowadzić do Boga i zjednoczyć z tymi, którzy pozostali w Conceptión z czasów drugiej fundacji. Podczas jednej z takich wypraw zginął śmiercią męczeńską. Jego postać przetrwała w pamięci wielu ludzi aż do dzisiejszych czasów. Gdyby dziś zapytać kogoś na ulicy, kim był o. Lucas Caballero, wszyscy odpowiedzą, że to święty, męczennik, fundator Concepción. Sława jego świętości od początku była bardzo mocna. Żołnierze, którzy przybyli z Santa Cruz, by szukać jego ciała, wysłuchali relacji świadków o jego męczeńskiej śmierci, a na skutek tej opowieści wzrastał w nich szacunek dla jego osoby. Jako zapłatę za trud poniesiony w poszukiwaniu ciała prosili nie o pieniądze czy złoto, tylko o kawałek jego szaty. Już to samo w sobie jest świadectwem.

Dziś o. Lucas czeka na beatyfikację, ale jest to sprawa trudna, ponieważ choć jego kult jest wciąż żywy, ze względu na pewne trudności formalne nie czyni się konkretnych kroków w kierunku jego beatyfikacji.

Jak to się stało, że redukcje upadły, skoro było to dzieło tak doskonałe? Przecież Europa w XVIII wieku była kontynentem arcychrześcijańskim.

Przyczyn było kilka. Po pierwsze, zorganizowane w sposób perfekcyjny redukcje były niezależne od władzy świeckiej. Kolonizująca te tereny Hiszpania obawiała się, że te, które ze sobą sąsiadowały, czyli były położone w odległości 30 czy 60 kilometrów, mogłyby z czasem zorganizować się w niepodległe terytorium, nawet jako odrębne państwa.

Po drugie, ponieważ w redukcjach jezuici chronili ludzi przed niewolnictwem, korona hiszpańska traciła na tym przedsięwzięciu także finansowo. Te dwadzieścia czy dwadzieścia pięć tysięcy osób, które zredukowano w San Javier, Concepción, San Ignacio de Velasco, San Rafael, San Miguel, Santa Ana, San José de Chiquitos, San Santiago, Sagrado Corazón, San Juan, mogłoby pracować jako niewolnicy za darmo dla korony hiszpańskiej, a tak ich praca nie przynosiła Hiszpanii żadnych zysków. Zwyciężyło więc pragnienie kontroli tych terenów i tych ludzi. Nie było to możliwe na początku powstawania redukcji, ponieważ żołnierze hiszpańscy nie byli mile widziani wśród tutejszej ludności; tylko misjonarze zostali, i to nieraz z trudem, zaakceptowani. Jednak z czasem, gdy redukcje stały się już społecznościami znakomicie zorganizowanymi, łatwiej było je przejąć. Zostały więc zlikwidowane. Na ich terytoriach ustanowiono władzę świecką, a znaczna większość ich mieszkańców, około 50-60 proc., uciekła do puszczy i wróciła do poprzedniego stylu życia. Upadek redukcji jest wielką tragedią w historii Kościoła, w historii zakonu jezuitów, a przede wszystkim w historii mieszkańców tych terenów.

Co działo się po rozwiązaniu redukcji?

Gdy redukcje zostały rozwiązane, istniejący na tych terenach Kościół katolicki stanął przed ogromnym problemem. Trudno było kontynuować tak ogromne i piękne dzieło w warunkach nowej sytuacji społeczno-politycznej. Brakowało księży do pracy. Dojeżdżali co prawda kapłani z diecezji Santa Cruz, ale bardzo nieregularnie. Z czasem biskupi znowu zaczęli wypowiadać się o tych terenach z wielką troską. By udoskonalić funkcjonowanie Kościoła katolickiego na tych terenach, w 1930 roku papież Pius XI powołał do życia wikariat apostolski De Chiquitos. Za prowadzenie w nim pracy duszpasterskiej byli odpowiedzialni franciszkanie, zakon Braci Mniejszych. W ten sposób od Santa Cruz aż po granice z Brazylią obszar ten stał się terenem pracy duszpasterskiej zakonu franciszkańskiego. Pierwszymi biskupami tego wikariatu byli franciszkanie.

Od roku 1930 zaczęło się na powrót regularne funkcjonowanie duszpasterstwa we wszystkich redukcjach jezuickich, a więc w San Javier, Concepción, San Ignacio de Velasco, San Miguel, San Rafael, Santa Ana. Wszędzie tam pracowali franciszkanie. Powstawały również nowe franciszkańskie parafie.

Dzięki trosce franciszkanów, biskupów franciszkańskich, dzięki ofiarności dobrodziejów zakonu franciszkańskiego była możliwa restauracja znajdujących się w bardzo złym stanie dawnych budowli redukcji jezuickich. Jeśli chodzi o Concepción, z relacji wielu świadków wynika, że tylko miesiące dzieliły tę katedrę od zawalenia. Całe wnętrze było zniszczone, i to do tego stopnia, że wręcz niebezpiecznie było uczestniczyć w nabożeństwach liturgicznych. Nuty znanej dziś w całym świecie, powstałej w redukcjach, muzyki znajdowano w koszach na śmieci.

Dzięki trosce biskupa Eduarda Bosla i innych współbraci podjęto ideę restauracji starych redukcji jezuickich. Zakon franciszkański odnawiał te budynki, nie tylko by utrzymać je w dobrej kondycji materialnej, ale też by w pewien sposób podtrzymać tradycję wielkiej pracy dla ewangelizacji, a tym samym tożsamości tych ludzi. Wszystko to, co stworzyli oni w redukcjach, było ich darem dla Boga. I cieszyli się, a ta radość była ich życiem. To uczucie do dziś w nich przetrwało. Było to więc dzieło nie tylko restauracji budynków, ale także podtrzymania tożsamości mieszkańców tych ziem, którzy od pokoleń wyrastali w redukcjach jezuickich, wskazanie na ich początki, na ich piękne korzenie, na ich chlubną historię. Jest to także podziękowanie zakonowi jezuitów za jego pracę wśród tutejszych ludzi.

Wydaje się, że Chiquitos teraz, po latach, są dumni ze spuścizny swoich ojców. Obecnie wiele inicjatyw promuje i umacnia tę spuściznę. W odrestaurowanych katedrach i kościołach odbywają się międzynarodowe koncerty i festiwale muzyczne, dzięki czemu piękna muzyka redukcji znana jest bardzo szeroko. Każdego roku przyjeżdżają też tysiące turystów.

Obecnie redukcja Concepción nie jest tylko zabytkiem, ale miejscem tętniącym życiem. Na wielu hektarach mieszczą się warsztaty, tartak, zakłady mechaniczne, stolarnie, atelier rzeźbiarskie, gdzie młodzi ludzie zdobywają zawód, gdzie też uczą się sztuki. A wszystko to dokonuje się w tym samym stylu, w jakim niegdyś wychowywali Indian jezuici.

Rzeczywiście, w Concepción widzi się jasno kontynuację idei jezuickich: zarówno formacji intelektualnej, jak i przygotowania do życia, posiadania zawodu i jakichś umiejętności, żeby żyć i budować społeczność w sposób bardziej doskonały. Pielęgnujemy te idee dzięki ofiarności i pomocy wielu dobrodziejów z Europy i całego świata. Jest to piękne dzieło, bo uczniowie, którzy wychodzą z naszych szkół, pracują później w wikariacie czy przy budowach innych kościołów. Mają też większe możliwości znalezienia pracy i budują świat coraz lepszy, gdyż mogą zapewnić lepsze warunki sobie, swoim rodzinom oraz całej społeczności, w której żyją.

Jeżeli patrzy się na ogrom nędzy w Boliwii wyrażającej się w bezradności ludzi, którzy umieją tylko prosić, to widać, że kontynuacja dzieła redukcji może stanowić pewną iskierkę nadziei. Na ich przykładzie widać, że tych ludzi można zapalić do tego, by zajęli się swoim własnym życiem, zajęli w sensie najgłębszym, czyli by je budowali.

To bardzo ważne, by godnie żyć i zapewnić godny byt sobie, swojej rodzinie i społeczności, w której żyjemy. Wiadomo, że z tym wiąże się także chrześcijańska solidarność i wzajemna pomoc. W Concepción chcemy, by owocem umiejętności nabywanych podczas nauki i pracy było życie godne jako dzieci Bożych i godne w znaczeniu persona humana, jako osoby ludzkiej. Idee, które zaszczepili jezuici, można odczytać bardzo pozytywnie: jako fundament konstrukcji nowego świata, doskonalszego, sprawiedliwego, w którym człowiek może żyć godnie, bez problemów, bez umierania z powodu chorób, świata, w którym można zapobiec wielu czynnikom negatywnym.

Ojciec pracuje tutaj zaledwie od dwóch lat, a mam wrażenie, że głęboko wszedł w teren i w tutejszy lud.

Na tym polega rola kapłana i pasterza, by być blisko ludzi, poznać ich oraz ich korzenie, by praca duszpasterska była pełniejsza. Wiadomo, że doświadczenia latynoamerykańskie różnią się znacznie od europejskich i potrzeba wiele czasu, by dobrze zrozumieć tych ludzi i dobrze im służyć, trzeba poznać ich zwyczaje, mentalność, kulturę, sposób myślenia, sposób bycia, historię, pochodzenie.

Macie wrażenie, że tutejsi ludzie przyjmują was tak, jak kiedyś przyjmowali jezuitów?

Na pewno tak, chociaż trzeba podkreślić, że tutejsi mieszkańcy są w ogóle bardzo otwarci, i myślę, że my, Europejczycy, powinniśmy uczyć się od nich tej otwartości. Niewiele posiadają, żyją bardzo skromnie, ale są bardzo solidarni. Potrafią sobie wzajemnie pomagać, współpracować ze sobą. To jest coś nadzwyczajnego. W Europie nie spotyka się tej cechy aż w takim natężeniu, chociaż nie przeczę, że są na przykład wzorowe, pomagające sobie rodziny. Myślę, że jest to cecha szczególna Boliwijczyków – otwartość i poświęcenie dla członków rodziny, dla innych osób.

Może właśnie ten niski poziom życia ekonomicznego, niski poziom konsumpcji pozwala im zachować coś, co, być może, myśmy już utracili?

Wydaje mi się, że ich otwartość – to dziedzictwo ducha pierwszych redukcji. To jezuici zaczęli budować z tych ludzi wspólnotę, wielką rodzinę chrześcijańską, i to na przekór wszystkim trudnościom, nie bacząc na różnorodność języków, kultury, obyczajów. Dziś doświadczamy pozytywnych owoców tego dzieła, którym jest chociażby wyczulenie na potrzeby sąsiadów, znajomych. Znam wiele przypadków, w których osoby poświęcały własne dobra materialne dla drugich, i to niekoniecznie dla członków swojej rodziny czy też przyjaciół. Ci ludzie niewiele mają, a organizują jeszcze pomoc dla innych. Przykładem może być grupa osób z plemienia Ayoreos, które jest bardzo biedne i żyje jeszcze w sposób pierwotny. Wiele osób z tego plemienia, które zarabiają jakieś pieniądze, organizuje śniadania dla głodnych dzieci czy też przynosi jedzenie więźniom. Jeżeli gdzieś w rodzinie zdarzy się nieszczęście i na przykład trzeba kogoś operować, a rodzina nie ma pieniędzy, to cała społeczność organizuje się, robiąc dla nich zbiórkę pieniężną. Zatem mimo swojej biedy potrafią podzielić się z innymi. To piękne świadectwo.

Jest Ojciec sekretarzem biskupa Antoniego Bonifacego Reimanna, towarzyszy chłopcom, którzy uczą się zawodu, jest odpowiedzialny za archiwa wszystkich redukcji jezuickich, franciszkańskich i pofranciszkańskich, za zbiory unikalnych w skali światowej utworów jezuickiej muzyki barokowej, jest postulatorem ds. kanonizacji z ramienia prowincji franciszkańskiej, intensywnie pracuje również naukowo. Jak Ojciec to wszystko godzi?

Każdy z tych rodzajów pracy jest bardzo ciekawy, a wszystkie dopełniają się nawzajem, tworząc pewną całość, a także formując ducha. Na przykład praca duszpasterska polegająca na odwiedzaniu wiosek indiańskich i sprawowaniu tam Eucharystii ma swoje szczególne zalety, ale przebywanie tutaj, w Concepción, i praca z młodymi chłopcami z naszej szkoły technicznej oraz uczestniczenie w ich doświadczeniach jest również wielkim ubogaceniem. Znajomość historii i kultury tych ludzi pozwala ich lepiej zrozumieć, pomaga im lepiej służyć, a w konsekwencji jest dla nich świadectwem o miłości Chrystusa oraz potwierdzeniem prawd wiary, których ich nauczamy.