Infantylizm a postawa dziecięctwa

Życie Duchowe • ZIMA 33/2003
Dział • Temat numeru
Fot. Józef Augustyn SJ

"Najbardziej cierpi ten, kto nie znalazł swojej duszy" (Victor Frankl).

Jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza (Ps 131, 2).

Zostanie tu podjęta próba odróżnienia infantylizmu od postawy dziecięctwa. Próba ta podobna jest do spaceru ulicami starego miasta, gdzie każdy krok odsłania nowe uliczki i zaułki zapraszające do zwiedzania. Nie wszystko można zobaczyć w tak krótkim czasie, ale pozostanie być może pragnienie powrotu do tego tematu i nowe inspiracje. Pozostanie także ciche przekonanie, że linia podziału pomiędzy tym, co infantylne, a tym, co dziecięco-dojrzałe, nie przebiega tylko na zewnątrz - pomiędzy ludźmi, lecz w głębi człowieka.

W Psalmie 131 odnajdujemy słowa: Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza (Ps 131, 2). W osobie, która wypowiada słowa tej modlitwy, odróżnić można jak gdyby dwie postaci: tę, która mówi, i tę, o której mówi - niemowlę. To antropologiczne rozróżnienie (dorosły - dziecko) ukazuje w człowieku wewnętrzny dialog, intymną relację pomiędzy dzieckiem (wręcz niemowlęciem) a tym, który powinien się nim opiekować. Postać dziecka znajduje się w głębi człowieka - w jego duszy ("jak niemowlę jest we mnie moja dusza"), postać dorosłego (opiekuna) - jak gdyby na zewnątrz, tworząc reprezentacyjno-ochronną osłonę. Im bardziej wchodzimy w głębię człowieka, tym mniejsze jest to metaforyczne dziecko - aż po bezradne niemowlę, aż po nicość.

W pierwszym rozdziale Ewangelii św. Jana znajdują się słowa o Chrystusie, Jednorodzonym Bogu, który jest w łonie Ojca i o Nim pouczył (por. J 1, 18). Na łonie Ojca jest dziecko - niemowlę, na "zewnątrz" - dorosły mężczyzna, gotowy oddać życie. W życiu i nauczaniu Chrystusa wielokrotnie można zauważyć wewnętrzną strukturę osoby: dorosły-dziecko. Pedagogia chrześcijańska oparta jest na tym antropologiczno-teologicznym rozróżnieniu.

Dziecko czy sierota?

Różnica pomiędzy infantylizmem a postawą dziecięctwa ma swoje zakorzenienie w relacji dziecko-dorosły. W dojrzałej postawie dziecięctwa "wewnętrzne niemowlę" otrzymuje nieustannie troskę, zainteresowanie i opiekę ze strony "dorosłego". To on modli się (por. Ps 131) i powierza Bogu swoją wewnętrzną wrażliwość. Wie, że nie jest na tyle dojrzały, aby unieść odpowiedzialność za losy tego "niemowlęcia", i dlatego - analogicznie jak Maryja - przynosi swoje dziecię do świątyni, aby powierzyć je Bogu.

Wewnętrzna relacja "dorosły-dziecko" jest jak rodzinny album fotograficzny, który przywołuje całą historię życia człowieka. Tak jak człowiek był traktowany jako dziecko przez swoich rodziców, opiekunów, kulturę, tak traktuje dzisiaj siebie. Infantylizm może być z jednej strony spowodowany brakiem miłości, a z drugiej - jej nadmiarem, który nie pozwolił stać się dorosłym: "Będziesz zawsze naszym maleńkim dzieckiem, nie pozwolimy ci stać się dorosłym, nigdy nas nie opuścisz". Nadopiekuńcza miłość jest subtelną formą jej braku. A gdy w końcu "przeterminowanemu dziecku" uda się opuścić dom, czuje się jak sierota otoczona obcym światem.

Infantylizm zakorzenia się w braku odpowiedzialnej troski o dziecko, jest utrwalonym wołaniem sieroty: "Zauważ mnie, pokochaj mnie wreszcie". Osoba infantylna robi wszystko, aby być zauważoną i nieustannie wyczekuje na kogoś, kto ją pokocha. Infantylizm jest niedojrzałą, regresywną formą powrotu do pozostawionej przed laty sieroty, której doświadczenie braku miłości jest na tyle silne, że nie pozwala rozwinąć się dorosłej postaci - nieustannie zakłóca jej dojrzały rozwój. Dorosła, kochająca postać musi przyjść najpierw z zewnątrz, aby mogła się pojawić w wewnętrznej strukturze człowieka. Poziom dojrzałości wewnętrznego opiekuna jest taki, jaki był lub jest u opiekunów zewnętrznych.

W relacji do Boga sierota pozostawiona jest sama sobie albo musi liczyć na niedojrzałą pomysłowość swojego opiekuna. Osoby infantylne są, pomimo wszelkich pozorów, łatwowierne i niedojrzale refleksyjne. Niepostrzeżenie manipulują innymi, ale nade wszystko nimi samymi łatwo można manipulować. Duchowe drogi nie zawsze trafiają do celu. Naznaczone są "teologicznymi" zabobonami wewnętrznego opiekuna, który często pozbywa się swojego dziecka, karmiąc je fanatyczno-sekciarskimi potrawami. Ich gorliwe pielgrzymki nie zawsze trafiają do właściwej świątyni, a sierocy głód napina duchowe życie pomiędzy wyczerpującym "mistycyzmem" a dezintegrującym zniechęceniem.

Nadzieja i sen

To, co bardzo wyraźnie przynależy do świata dziecka, to nadzieja i zaufanie. Dziecko śpi, ponieważ ufa, że jest bezpieczne. Budzi się ze snu i ma nadzieję, że będzie kochane, że otrzyma wystarczająco wiele miłości, by żyć. Nadzieja dziecka jest poza obszarem jego świadomej refleksji. Ukryta jest głęboko, należy do istoty dziecka. Nadzieja dziecka, jego ufność jest tak wielka, że można powiedzieć, że dziecko jest nadzieją, jest "archetypem nadziei" (Ferdinad Ulrich). Dziecko zasypia wtulone w matkę albo w ojca, ponieważ kołysanie jest zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze, że o poranku przywita je życzliwy świat.

Największą krzywdą uczynioną dziecku jest podeptanie jego nadziei. Ludzie infantylni to ci, których nadzieja i ufność zostały skrzywdzone. Na zewnątrz, w pierwszym kontakcie, mogą się jawić jako ludzie o naiwno-dziecięcej ufności. Za tą powłoką znajduje się jednak pesymizm, lęk, brak zaufania i jakby wdrukowany zbyt głęboko przekaz brzmiący jak niepodważalny dogmat: "I tak ci się w życiu nic nie uda, na końcu czeka zawsze jakaś beznadziejna katastrofa". Naiwna ufność, często zbyt mocno eksponowana na zewnątrz, ma ukryć wewnętrzny pesymizm. Osoba infantylna jest w głębi bardzo nieszczęśliwa. Nierzadko sama doprowadza do dramatu, który służy potwierdzeniu przekazu ukrytego w głębi. Naiwna ufność prowokuje wręcz sytuacje kończące się porażką, aby wykazać beznadziejność wszelkiej nadziei i poprawność wewnętrznego "dogmatu". Ostatecznie nigdy nie jest zadowolona, rozsiewa wewnętrzny pesymizm, jest jak dziecko, któremu "przygrywano, a nie tańczyło, a gdy słyszało żal innych, nie zawodziło" (por. Mt 11, 16-19). Paraliżuje je coraz bardziej zmęczenie, ponieważ nie potrafi zasnąć, a gdy mu się w końcu uda, budzi je lęk i cicho opowiada o urojonych i nieurojonych koszmarach, które na nie czekają.

W życiu duchowym osoby infantylne swój brak nadziei okazują Bogu, ukrywając się często za maską podejrzanie silnie wyeksponowanej dziecięcej ufności. Podejmują się zadań, które przerastają ich możliwości, których cel jest na tyle urojeniowy, że porażka jest często niemożliwa do uniknięcia. Ostatecznie, najczęściej nieświadomie, chcą skompromitować Boga, któremu "bezgranicznie zaufali", a który im nie pomógł. W postawie dziecięctwa Bożego "miłujący dorosły" zna swoje możliwości i ograniczenia - nie gonię za tym, co wielkie albo co przerasta moje siły (Ps 131, 1) i rozpoznaje w Bogu źródło wszelkiej nadziei - Izraelu, pokładaj w Panu nadzieję (Ps 131, 3).

Zaciekawienie i zadziwienie

Dziecko, które się rodzi, nie ma przeszłości. Wszystko jest dla niego nowe, interesujące i nieznane. Z zaciekawieniem przyjmuje nowe doświadczenia: pierwszy śnieg, pierwsze spotkanie z kotem sąsiada, pierwszą wędrówkę na plac zabaw, pierwsze spotkanie z innymi dziećmi. Jego zadziwione oczy kontemplują otaczający świat dużo wcześniej, zanim pojawią się pojęcia, logiczne osądy i zdania. Jego dziecięce spojrzenie, ufne i wolne jeszcze od wszelkich uprzedzeń, dotyka być może samej istoty rzeczy -wrażliwej na miłość. Gdy dziecko doświadcza miłości ze strony dorosłych, zaciekawione spojrzenie pozostaje i nierozerwalnie łączy się z kreatywnością. Ci, którzy potrafią się zainteresować, sami stają się interesujący. Zdolność do twórczości, zainteresowanie światem, odpowiedzialna kreatywność są znakami postawy dziecięctwa.

Gdy dziecko nie doświadcza w sposób wystarczający miłości, wtedy jego spojrzeniom przekazana zostaje informacja, że istota bytu nie jest wypełniona miłością i dlatego nie jest interesująca. Otaczający świat przestaje być ciekawy, zanika zainteresowanie i zachwyt. Osoby infantylne eksponują często wyjątkowe zainteresowanie światem: "Jestem zainteresowany muzyką Mahlera, malarstwem Tycjana, poezją Celana". Robią to jednak po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Za tym zainteresowaniem kryje się przelękniony apel sieroty: "Zobacz, jaki jestem oczytany, zauważ mnie wreszcie, pokochaj mnie". Gdzieś w głębi potwornie się nudzą, a jeśli są czymś zainteresowane, to jedynie sobą. Wewnętrzny brak zainteresowania, brak zaciekawienia i lęk odbierają odwagę i pragnienie twórczości. Ludzie infantylni są najczęściej odtwórcami, a nie kreatorami rzeczywistości. Wszelkie próby kreatywności, pozbawione dojrzałego namysłu wewnętrznego opiekuna, skazane są zazwyczaj na porażkę i kpinę otoczenie. Najczęściej obwiniają wtedy innych i ewentualnie od ich zmiany uzależniają swoje dalsze próby.

W przestrzeni duchowej postawa dziecięctwa manifestuje się pragnieniem modlitwy kontemplacyjnej. Zaciekawione spojrzenie skierowane na sprawy Boże otwiera drogę do zrozumienia i działania. Odwaga chrześcijańskiego czynu, podjęcie ryzyka kreatywnego zaangażowania w Kościele i świecie są owocem modlitwy kontemplacyjnej. Osoby infantylne boją się samodzielności i ryzyka podejmowania decyzji. Dlatego często rezygnują z wolności na rzecz "posłuszeństwa" Bogu. "Kontemplując" swój własny obraz Boga, jako "dzieci Boże" oczekują od Niego precyzyjnych decyzji i nadużywają sformułowania: "Pan mi powiedział".

Przejrzysta obecność

W postawie dziecięctwa uwidacznia się umiejętność bycia "tu i teraz" - zaciekawienie otaczającym światem, ufność wobec tego, co się jawi, zakorzenia w chwili, która jest. Pomiędzy doświadczeniem miłości a przeczuciem własnej wartości istnieje nierozerwalny związek: "Jestem kochany, jestem cenny, mam prawo być, nie jestem zbędnym przedmiotem, który zajmuje tylko miejsce w autobusie". Umiejętność bycia "tu i teraz" jest owocem przeczucia własnej wartości i zadziwienia otaczającym światem. W tej postawie nie istnieje potrzeba udowadniania swojej wartości poprzez chowanie się za tytułami i pozycjami społecznymi - Nie gonię za tym, co wielkie (Ps 131, 1). Wewnętrzne przeświadczenie o swej wartości promieniuje poprzez proste, jednoznaczne słowa, czynności i uczucia.

Postawa ludzi infantylnych nie jest przejrzysta. Na zewnątrz przesadnie miła, łagodna, kryje w głębi dużo lęku, agresji i egocentryzmu, co ostatecznie budzi niepokój i agresję u osób najbliższych. Trudność z zakorzenieniem w chwili obecnej, sieroca tęsknota, każe szukać w przeszłości albo w marzeniach obiecuje lepszą przyszłość.

Dziecięca, niejasna maska pełni rolę ochronną ("Dziecka się nie bije") albo jest formą ucieczki od realności, od odpowiedzialności: "Mój mąż - opowiadała pewna kobieta - to takie duże dziecko, z niczym sobie nie radzi".

Ten brak przejrzystości ujawnia się także w życiu duchowym. "Często myślę o Bogu, ale mało z Nim rozmawiam" - zwierzał się pewien mężczyzna. Niepewność swojej wartości wiąże się z niepewnością do prawa bycia przed Bogiem "tu i teraz". Ukrywane uczucia - takie jak lęk, agresja, żal - dosięgają także Boga. Powoduje to jeszcze większe poczucie winy i "ekskomunikowanie" siebie z chwili, która jest: "Stanę przed Bogiem wtedy, gdy będę dobrym człowiekiem - wtedy spojrzę Mu w oczy". Oczywiste jest, że człowiek, który czeka, aż będzie bez skazy i grzechu, aby stanąć przez Bogiem, nigdy przed Nim nie stanie. U podstaw życia duchowego jest zapewnienie Boga, które On wypowiada w czasie chrztu i nieustannie powtarza: "Ty jesteś moim dzieckiem umiłowanym, w tobie mam upodobanie, jesteś wartościowy w moich oczach" (por. Łk 3, 22).

Wrażliwość i wspólnota

Człowiek infantylny jest istotą niezwykle wrażliwą - ostatecznie na punkcie swojej własnej osoby. Ta wrażliwość staje się dla otoczenia drażliwa. Najczęściej mamy do czynienia z "zamaskowanym infantylizmem" - na początku człowiek infantylny jawi się jako ktoś absolutnie bezinteresowny, miły, dojrzały, kompetentny w każdej dziedzinie i urzekająco wrażliwy na potrzeby i krzywdy innych. Po pewnym czasie okazuje się, że czyni coś tylko dlatego, by otrzymać to samo, a gdy tak się nie stanie, obraża się na obdarowanych i zrywa z nimi kontakt. Ludzie infantylni podczas pierwszych spotkań jawią się jako mistrzowie wspólnoty. Gdy jednak natrafiają na trudności, na inność drugiej osoby, jej granice i inne od swoich oczekiwania - tracą grunt po nogami. Nie umieją żyć w związkach partnerskich. Wchodzą w związki "skośne": matka - syn albo syn - matka. Dziecko chce mieć matkę na własność i uporczywie głosi tezę, że prawdziwego przyjaciela ma się tylko jednego. Infantylizm prowadzi do izolacji, do "tyranii intymności", stopniowo rozbija każdą więź. Infantylne "ja" nie dorosło jeszcze do "my".

Postawa dziecięctwa Bożego charakteryzuje się pragnieniem i umiejętnością budowania więzi - tworzenia wspólnoty. Dotyczy to relacji z człowiekiem, ale nade wszystko relacji z Bogiem, która - w przypadku osób infantylnych - skazana jest często na krótkotrwałą, symbiotyczną intensywność. W specyficznym znaczeniu powierza się Bogu "wszystko" - jak niemowlę. Lecz człowiek to nie tylko wewnętrzne "niemowlę". Istnieje w nim jeszcze ten, który mówi: "jak niemowlę jest we mnie moja dusza". To właśnie on zostaje wyłączony z modlitwy, gdyż jest zbyt słaby, by dojść do głosu, lub zbyt skonfliktowany z "dzieckiem" i w poczuciu winy woli się Bogu nie pokazywać na oczy. Więź z Bogiem, często bardzo intensywna, kończy się rozczarowaniem dziecka albo buntem opiekuna, dla którego ta wewnętrzna schizofrenia jest trudna do utrzymania.

Dar i daremność

Cechą ludzi infantylnych jest duży egocentryzm. Często bywa on ukryty pod maską niezwykłej i przesadnie eksponowanej chęci obdarowywania innych. Ta gotowość bycia bezinteresownym darem dla innych budzi zwykle niepokój, wręcz agresję, ponieważ to pragnienie "obdarowywania" innych jest często zbyt nachalne, nie puka do drzwi i jest ostatecznie formą manipulacji, by postawić w centrum uwagi swoje zatroskane o siebie "ja". Ludzie infantylni dużo więcej obiecują, niż dają. Gdy ktoś da się oszukać ich "bezinteresowną proegzystencją", wtedy bardzo szybko przemieniają się w bezwzględnych, egocentrycznych "biorców". Dają się oszukać najczęściej inne osoby infantylne, zbyt mocno spragnione miłości.

Istnieje ścisły związek pomiędzy darem i daremnością. Obdarowujący przyjmuje, że jego dar może okazać się daremny. Akceptuje, że to, co daje, może zostać nieprzyjęte, wręcz odrzucone. Ofiarowując dar, ofiarowuje wraz z nim jego daremność. U osób infantylnych doświadczenie daremności rodzi zniechęcenie, pretensje, żal i agresję. Często stawia pod znakiem zapytania dalsze próby obdarowywania.

Ten związek "dar - daremność" dotyczy także przyjęcia daru. Akceptuję to, że przyjęty przeze mnie dar może się okazać daremnie przyjęty. To często nieświadome przeświadczenie budzi u osób infantylnych lęk przed przyjęciem daru. Pojawia się wtedy niezrozumiała dla otoczenia sprzeczność pomiędzy ogromnym pragnieniem bycia obdarowywanym a lękowym odrzucaniem daru czy chęcią manifestowania swojej samowystarczalności. Lęk przed daremnością jest lękiem przed odrzuceniem. Lepiej więc może nie przyjmować, aby nie rozczarować obdarowującego. Przelękniony opiekun nie pozwala więc "wewnętrznemu dziecku" przyjmować, aby uchronić go w ten sposób od lękowo przewidywanej krzywdy. Dziecko musi więc wykradać, manipulować - na przykład pod pozorem "bezinteresownej" służby karmić swoje własne potrzeby. Pewien zakonnik opowiadał o chłopcu i jego ojcu, który nie pozwalał mu na żadne przyjemności. Pewnego dnia chłopiec zakradł się do takiego pomieszczenia w domu, w którym przechowywane były cukierki. Gdy ojciec zorientował się, co się stało, zapytał: "Co ci Bóg powiedział, gdy kradłeś cukierka?". Chłopiec odparł: "Bóg mi powiedział: «Jesteśmy sami. Weź dwa»".

To zakłócenie "tradycji miłości" (przyjęcie - danie) uobecnia się w relacji do Boga. Jego dary przyjmowane są wybiórczo i lękowo. Można się cieszyć darem kwiatka na łące i śpiewem ptaka, a nie zauważyć daru powołania. Mężczyzna może się zachwycać darem "niebiańskiej muzyki organowej", a nie zauważyć daru swojego syna. Wszystkie dary Boga kierowane w stronę "dorosłego" są dla niego zagrożeniem, dlatego często się przed Nim chowa. Szuka Boga, ale jest zadowolony, gdy Go nie znajduje.

Ojcostwo i macierzyństwo

Postawa dziecięctwa Bożego objawia się poprzez zdolność do ojcostwa i macierzyństwa. Miłosna troska o dziecko, zakorzeniona w ojcostwie Boga, prowadzi - poprzez cały proces wychowawczy - do narodzenia ojcostwa i macierzyństwa. Wewnętrzna postawa dziecka, chroniona postawą dorosłego, który na swoich dojrzałych dłoniach poleca swoją niemowlęcą słabość Bogu, zachowuje życiodajną więź z "łonem Ojca" i ostatecznie jawi się poprzez promieniowanie Ojcostwa.

Infantylność jest "bezpłodna" i prowadzi do śmierci. Samotne, niezrozumiałe przez siebie i innych dziecko nie chce stać się ojcem czy matką, ponieważ jego własne potrzeby nie zostały jeszcze zaspokojone. Powstrzymuje narodzenie ojcostwa i macierzyństwa, ponieważ nie zna prawdziwej odpowiedzialności, nie widziało mądrej troski, nie doświadczyło ojcostwa i macierzyństwa. Boi się, ponieważ nie wie, co ma ofiarować. "Trzeba uważać ze stwierdzeniem, że ludzie nie chcą kochać - mówiła pewna kobieta - często nie potrafią". Infantylizm jest ucieczką od odpowiedzialności życia - a ostatecznie (często w pobożnej masce) od Boga - Misterium Ojcostwa i Macierzyństwa.

Metafora dwóch postaci w człowieku ("jak niemowlę jest we mnie moja dusza"), ich obecność, wzajemne odniesienia i dojrzałość są kluczowe w odróżnieniu infantylizmu od postawy dziecięctwa. Trzeba dużo odwagi, pokory i męstwa, aby zobaczyć i zaakceptować w sobie bezgraniczną słabość, która miesza się z nicością. Potrzeba ludzkiej i nieludzkiej siły, aby unieść ukryte w głębi jestestwa "niemowlę", które obdarowane tylko ludzką troską ostatecznie NIC nie może uczynić (por. J 15, 5). Znakiem największej dojrzałości człowieka jest ofiarowanie - w dojrzałych, silnych, ludzkich dłoniach - wewnętrznej wrażliwości, ofiarowanie jej Bogu i ukrycie w głębi Jego "łona". Tylko ci, którzy doświadczyli dziecięctwa Bożego, zdolni są do męstwa, odważnego zaangażowania w świecie, ponieważ wiedzą, że "ich życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu" (por. Kol 3, 3).

Jeszcze jedno ważne dopowiedzenie. Pytanie: "Dziecko czy sierota?" zostało prowokacyjnie źle postawione. Sierota jest dzieckiem. Nikt nie rodzi się z zamiarem bycia osobą infantylną - w tle kryje się często nieludzka krzywda, przed którą ludzie wrażliwi chylą głowę. Jestem przekonany, że Bóg w sposób wyjątkowy kocha swoje infantylne dzieci i nie uzależnia swojej miłości od przebiegu fachowej psychoterapii. Kocha ich puste, bezradne dłonie, pachnące chlebem jałmużników. I tak jak kiedyś zadziwił zaradnych uczniów rozmnożeniem chlebów, tak często i dzisiaj zadziwia, przemieniając zapach dłoni swoich bezradnych sierot w nieoczekiwane dary.