"Missa pro pace" Kilara

Życie Duchowe • JESIEŃ 56/2008
(fot. Charlie Nguyen / Flickr.com / CC BY 2.0)

5 listopada 1901 roku w Warszawie odbył się niecodzienny koncert. W nowo otwartym gmachu przy ul. Jasnej za fortepianem zasiadł Ignacy Jan Paderewski, przyszły mąż stanu, kompozytor (w programie wieczoru był między innymi jego Koncert fortepianowy a-moll) i jeden z najsłynniejszych wówczas pianistów; na dyrygenckim podium stał Emil Młynarski, wybitny dyrygent, ale także skrzypek i kompozytor. Na widowni zasiadła śmietanka Warszawy przełomu wieków. Nic dziwnego, tym koncertem zainaugurowano działalność Filharmonii Warszawskiej powstałej z inicjatywy grona polskich arystokratów, finansistów oraz przedstawicieli świata muzycznego.

W 1999 roku, przygotowując się do obchodów stulecia placówki zasłużonej nie tylko dla polskiej, ale i światowej kultury, jej ówczesny dyrektor naczelny i artystyczny Kazimierz Kord zwrócił się do Wojciecha Kilara z prośbą o napisanie utworu, który uświetniłby jubileuszowe uroczystości. „Pomyślałem – wspomina kompozytor – że będzie to może uwertura albo jakiś koncert instrumentalny. I wtedy on powiedział: «A może byś napisał mszę?». Pamiętam do dziś ten moment. Zaniemówiłem. Zaproponował coś, o czym marzyłem przez całe życie. […] Ja nie mam o sobie zbyt wysokiego wyobrażenia, zawsze się trochę boję, czy podołam. Pomyślałem jednak, że skoro człowiek z takim doświadczeniem jak Kord, który doskonale zna moją twórczość, bo razem studiowaliśmy, a potem on wielokrotnie dyrygował orkiestrą wykonującą moje utwory, uważa, że podołam, to może podołam?”1.

Trwający blisko półtorej godziny utwór powstał w ciągu ośmiu miesięcy, pomiędzy lipcem 1999 roku a marcem roku następnego. Prawykonanie odbyło się 12 stycznia 2001 roku w Filharmonii Narodowej. Później rozgorzała długo trwająca dyskusja krytyków muzycznych i muzykologów: jednych zachwycała doskonałość dzieła, inni zarzucali kompozytorowi schlebianie gustom przeciętnego słuchacza, ba, nawet komercjalizację. Krytyczne głosy nie były nowością. Wojciech Kilar spotykał się już z nimi znacznie wcześniej, po raz pierwszy bodajże po 1970 roku. Jego język muzyczny począł się wówczas upraszczać i po burzliwym okresie poszukiwań czy awangardowych doświadczeń dojrzały twórca zajął się syntezą przeszłości ze współczesnością. Być może to przypadek, że wspomniane krytyczne głosy były tym silniejsze, im większe sukcesy Wojciech Kilar odnosił w dziedzinie muzyki filmowej, która przez dziesiątki lat była równie ważnym jak muzyka autonomiczna nurtem jego poczynań twórczych. Usprawiedliwiając niejako ową krytykę, trzeba powiedzieć, że materiał, z jakiego powstała Missa pro pace, odbiegał od tego, z jakiego kształtowane były utwory Wojciecha Kilara w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jeśli więc ktoś nowoczesności języka muzycznego upatrywał w jego skomplikowaniu, poszukiwaniu nowych struktur dźwiękowych i formalnych, ten z mszą Kilara nie mógł się zgodzić.

Missa pro pace nie była pierwszym utworem religijnym w dorobku Wojciecha Kilara. Kompozytor nigdy nie ukrywał swego przywiązania do religii, a osobiste i społeczne wydarzenia po 1970 roku jeszcze tę więź pogłębiły. Przygrywka i kolęda, Bogurodzica, Angelus czy Requiem dla Ojca Kolbe, a nawet muzyka do niemieckiego filmu telewizyjnego Król ostatnich dni, układająca się w formę małej mszy, pozwalały kompozytorowi coraz bardziej eksponować pierwiastek duchowy bądź to tekstu wykorzystywanego w utworze, bądź to – gdy dzieło było czysto instrumentalne – jego ideowego przesłania. Jak pisał Leszek Polony, biograf kompozytora, Wojciech Kilar „do muzyki o charakterze religijnym dojrzewał długo i – można by rzec – z oporami. Nie miał w sobie odwagi czy zgoła zuchwałości Pendereckiego, by rozpoczynać w młodym wieku od Pasji. To bardzo znamienny rys osobowości twórczej i drogi kompozytorskiej Kilara”2. Sam kompozytor stwierdził: „Utwory mające związek z religią komponowałem z bardzo osobistej potrzeby. […] Nie uważam się, broń Boże, za kompozytora religijnego, kompozytora muzyki liturgicznej. Prawdopodobnie nie mógłbym nawet nim zostać, bo mimo że udział w Mszy wydaje mi się zawsze szczęściem, nie przepadam za Mszami z uroczystą oprawą”3.

Odczucia i wypowiedzi kompozytora, choć szczere, rozmijają się jednak z odczuciami odbiorców jego muzyki. W drukowanym programie premierowego koncertu krytyk muzyczny i filozof Bohdan Pociej pisał: „Kompozycja religijna Wojciecha Kilara, jego pierwsza msza, rozwija się i rozgrywa w czasie sakralnym: medytacji, kontemplacji, modlitewnego skupienia. Muzyka Mszy – głęboko tradycyjna, w średniowiecznej aż pobożności zakorzeniona – jest w swej ekspresji niezwykła. Uderza jej moc wewnętrzna, duchowa, tłumacząca się siłą wiary. Tę moc muzyki prostą i skupioną odczuje każdy jej słuchacz współuczestniczący w mszalnym misterium. Albowiem Wojciech Kilar napisał muzykę religijną do rdzenia – w całej adekwatności środków, języka i stylu do łacińskiego tekstu Mszy. Może więc ona również służyć liturgii – nabożeństwu mszalnemu w kościele szczególnie uroczystemu”.

Notabene Missa pro pace Wojciecha Kilara towarzyszyła liturgii i to bardzo uroczystej: w marcu 2002 roku stanowiła oprawę Mszy świętej odprawianej w katowickiej katedrze przez arcybiskupa Damiana Zimonia w dziesięciolecie archidiecezji. Na tę uroczystość kompozytor napisał organowe Introit poprzedzające kompozycję. Dziś jedni interpretatorzy Missa pro pace włączają ten organowy wstęp do całości dzieła, inni go pomijają, uważając, iż jego uroczysty, pełen blasku, niepozbawiony wirtuozerii charakter nie przystaje do skupionej prostoty wokalno-instrumentalnego dzieła.

Pięcioczęściowa Missa pro pace (Kyrie; Gloria; Credo; Sanctus – Benedictus; Agnus Dei – Dona nobis pacem) przeznaczona jest na kwartet solistów, chór mieszany i orkiestrę symfoniczną. Ten wielki aparat kompozytor wykorzystuje jednak w bardzo przemyślany sposób i w ograniczonym zakresie, co czyni fakturę utworu przejrzystą. Maksymalnie uproszczona jest też harmonika. Choć instrumentom przypada wprowadzenie słuchaczy w nastrój dzieła, główny ciężar wykonania spoczywa na solistach i chórze. Partie solowe – w sensie dosłownym, bo najczęściej a cappella – często pisane są na granicy skali danego głosu. Daje to specyficzną barwę i oryginalną, chwilami ekstatyczną ekspresję. Słychać w tym utworze echa chorału gregoriańskiego i palestrinowskiej polifonii, późnobarokowe fugata i dwudziestowieczną motorykę. Utwór rozgrywa się jakby w zwolnionym czasie, od błagalnego, wznoszącego się od wiolonczel i kontrabasów po głosy solowe Kyrie, poprzez Glorię, której zgiełkliwość przechodzi w żarliwie modlitewne Qui tollis peccata mundi, następnie Credo z ekspresyjnym solem tenorowym, rozkołysane, jakby rozdzwonione Sanctus, po rozbudowane, dramatyczne Agnus Dei i finał – proste, „anielskie” Dona nobis pacem. Wszystko to służy jednemu celowi: oddaniu metafizycznego sensu łacińskiego tekstu najważniejszej dla katolika modlitwy.

Wbrew głosom krytyki – z biegiem czasu coraz rzadszym – dzieło Kilara jest wykonywane na całym niemal świecie, doczekało się także licznych nagrań płytowych. Jednym z ciekawszych jest nagranie Polskiego Radia SA z 2 lipca 2004 roku, dokonane podczas koncertu w Katedrze pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny we Lwowie. Dlaczego właśnie tam? Lwów to miejsce urodzenia, miasto dzieciństwa i wczesnej młodości kompozytora, który musiał je opuścić latem 1944 roku. Sześćdziesiąt lat po tym wydarzeniu Narodowa Orkiestra Polskiego Radia w Katowicach zrealizowała jedyne w swoim rodzaju przedsięwzięcie – „Pociąg do muzyki Kilara”, czyli kolejową podróż orkiestry, chóru i solistów ze Lwowa do Częstochowy (kompozytor wielokroć podkreślał rolę Jasnej Góry w jego duchowym ukształtowaniu) przerywaną koncertami jego muzyki.

Missa pro pace w katedrze lwowskiej inaugurowała ową muzyczną podróż. Kościelne wnętrze o wspaniałej akustyce nadało wykonaniu specjalny walor. Słuchając starannie wydanego nagrania, odnosi się wrażenie, że nie tylko dla słuchaczy, ale i dla wszystkich bez wyjątku wykonawców, a więc Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, Chóru Polskiego Radia, kwartetu solistów: Izabeli Kłosińskiej, Anny Lubańskiej, Piotra Kusiewicza i Romualda Tesarowicza oraz dyrygenta Kazimierza Korda, udział w tym koncercie był nie tylko przeżyciem estetycznym i artystycznym, lecz przede wszystkim ich osobistym wyznaniem.