Pisma Korczaka z getta

Życie Duchowe • ZIMA 73/2013
Dział • Temat numeru

„Życie moje było trudne, ale ciekawe. O takie właśnie prosiłem Boga w młodości” (Janusz Korczak).

Kończy się już Rok Janusza Korczaka, ogłoszony uchwałą Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z 16 września 2011 roku dla upamiętnienia siedemdziesiątej rocznicy śmierci wybitnego wychowawcy, lekarza i pisarza. Niemal wszyscy słyszeli o „Starym Doktorze” idącym ciężkim krokiem, z pochyloną głową na czele dziecięcego pochodu ulicami warszawskiego getta, z Domu Sierot przy ul. Siennej 16 do zatłoczonych i wysypanych niegaszonym wapnem bydlęcych wagonów mających zawieźć ich do obozu zagłady w Treblince. Jak wkroczył na tę ostatnią w swoim życiu drogę?

 

Jestem, bym działał i kochał

„Tatulo nazywał mnie w dzieciństwie gapą i cymbałem, a w burzliwych momentach nawet idiotą i osłem – notował Korczak w swoim pamiętniku pisanym w warszawskim getcie. – Jedna tylko babcia wierzyła w moją gwiazdę”1. Henryk Goldszmit, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, urodził się w Warszawie w 1878 lub 1879 roku. Dokładnej daty nie znamy, gdyż jego ojciec, Józef, wzięty warszawski adwokat, z niewiadomych powodów nie zadbał o sporządzenie synowi metryki. W życie rodzinne także zbytnio się nie angażował, a jego małżeństwo z Cecylią Gębicką nie należało do udanych.

Mały Henryk, oddalony uczuciowo od nieobecnego ojca, nieszczęśliwej matki i jedynej siostry, rósł w pewnego rodzaju wewnętrznej samotności. Zapewne to rozwinęło jego wewnętrzną, wrodzoną wrażliwość. Mimo że początkowo sytuacja materialna rodziny układała się bardzo dobrze, a wczesne dzieciństwo Korczaka upływało w eleganckich mieszkaniach przy Krakowskim Przedmieściu i Miodowej, w których do dyspozycji domowników pozostawała niania, bona i kucharka, mały Henryk już wtedy zastanawiał się nad rozwiązaniem poważnych problemów społecznych. „Liczyłem wówczas pięć lat, a zagadnienie żenująco trudne: co zrobić, żeby nie było dzieci brudnych, obdartych i głodnych, z którymi nie wolno mi bawić się na podwórku…” (Pamiętniki, s. 12). Nie poprzestał zresztą na rozważaniach teoretycznych, lecz opracował „śmiały plan przebudowy świata”, który „zwierzył babuni w intymnej rozmowie”. „Ni mniej, ni więcej, tylko wyrzucić wszystkie pieniądze. Jak i dokąd wyrzucić, i co potem robić, zapewne nie wiedziałem” (Pamiętniki, s. 12).

Wczesne dzieciństwo oprócz dostrzeżenia kontrastów społecznych pozwoliło odkryć także inne różnice między ludźmi. Śmierć ukochanego kanarka i nieodpowiedniość postawienia na jego grobie krzyża „wysunęła tajemnicze zagadnienie wyznania”: „Syn dozorcy domu orzekł, że kanarek był Żydem. I ja. Ja też Żyd, a on Polak-katolik. On w raju, ja natomiast, jeżeli nie będę mówił brzydkich wyrazów i będę mu posłusznie przynosił kradziony w domu cukier – dostanę się po śmierci do czegoś, co wprawdzie piekłem nie jest, ale tam jest ciemno. A ja bałem się ciemnego pokoju. Śmierć. – Żyd. – Piekło. Czarny, żydowski raj. – Było co rozważać” (Pamiętniki, s. 13).

Trudy życia wnet stały się jeszcze bardziej dokuczliwe – śmierć ojca i utrata majątku skłoniły młodego Henryka do finansowego wspierania matki i siostry. Dorabiał korepetycjami i pisaniem do gazet, poznając zarówno biedne, jak i bogate rodziny Warszawy. Przeżywał w tym czasie wiele wewnętrznych zawirowań, ale z czasem jego pogląd na świat stabilizował się coraz bardziej, pozwalając – już we wczesnej młodości – odpowiedzieć sobie na pytanie o sens własnego życia: „Jestem nie po to, aby mnie kochali i podziwiali, ale po to, abym ja działał i kochał. – Nie obowiązkiem otoczenia pomagać mnie, ale ja mam obowiązek troszczenia się o świat, o człowieka” (Pamiętniki, s. 84).

 

Byłem skromnym lekarzem

Jeszcze jako gimnazjalista zadebiutował na łamach tygodnika satyrycznego humoreską na temat wychowania dzieci pt. Węzeł gordyjski, ale mimo miłości do literatury wybrał zawód lekarza, do którego popychało go pragnienie konkretnego zaangażowania się w rzeczywistość. Literaturze jednak, a konkretnie Kraszewskiemu, zawdzięczał swój literacki pseudonim, którym w 1900 roku podpisał tekst Dzieci i wychowanie i pod którym przeszedł do historii.

Po uzyskaniu dyplomu lekarza pracował jako pediatra w Szpitalu im. Bersonów i Baumanów w Warszawie. Otworzył także prywatną praktykę, lecząc zarówno ubogich, od których pobierał groszowe honoraria, jak i bogatych, od których żądał bardzo dużej zapłaty. „Śliska – Pańska – Mariańska – Komitetowa […]. Każdy dom, każde podwórko. To były moje półrublowe wizyty, przeważnie nocne. Za dzienne konsultacje u bogatych, na bogatych ulicach, kazałem sobie płacić po trzy i pięć rubli. Bezczelność” (Pamiętniki, s. 73).

Dzieci zawsze były bliskie jego sercu. „Dla odpoczynku i odprężenia przeniosłem się do szpitala dziecięcego […]. Miasto wyrzuca mi dzieci jak muszelki, a ja nic – tylko dobry jestem dla nich […]. «Stary Doktór» daje cukierki, bajki opowiada, odpowiada na pytania […]. Dzieci zdrowieją, umierają, jak to bywa w szpitalu” (Pamiętniki, s. 48). Kontynuował studia medyczne i staże w Berlinie, Paryżu i Londynie. Jako lekarz pediatra angażował się w działalność Warszawskiego Towarzystwa Kolonii Letnich i Towarzystwa Higienicznego. Z czasem zaczęła mu się śnić wielka „synteza dziecka”, w której – jak pisze prof. Barbara Smolińska-Theiss w Janusz Korczak – zarys portretu – mógłby połączyć swoje wykształcenie lekarskie, doświadczenia publicysty, kreatywność pisarza i pracę wychowawczą. Patrząc na swój wybór z perspektywy wielu już lat, przygnieciony wielkim ciężarem życia, pisał: „Zdradziłem dziecko chore, medycynę i szpital. – Uniosła mnie fałszywa ambicja: lekarz i rzeźbiarz duszy dziecięcej. Duszy. Ni mniej, ni więcej” (Pamiętniki, s. 49).

 

Zostawcie mnie dzieciom

7 października 1912 roku Janusz Korczak został dyrektorem Domu Sierot przy ul. Krochmalnej 92 w Warszawie. Była to placówka opiekuńcza dla dzieci żydowskich powstała z inicjatywy Towarzystwa „Pomoc dla Sierot”. Ośrodek bardzo jak na owe czasy nowoczesny, z osobnymi sypialniami, jadalnią, pomieszczeniami do nauki, miejscem na warsztaty. To tam Korczak wraz ze Stefanią Wilczyńską stworzył oryginalny, autorski program wychowawczy. Charakteryzował się on szacunkiem dla podmiotowości dziecka, dążeniem do samowychowania, wyrabianiem odpowiedzialności za siebie i innych, uspołecznieniem i wychowaniem do pracy. W przytaczanym powyżej zarysie portretu Korczaka prof. Smolińska-Theiss pisze: „Korczak sięgał po nowe środki wychowawcze, z którymi eksperymentowała pedagogika reform: samorząd dziecięcy, sąd koleżeński, gazetkę szkolną, specjalne dyżury. W Domu Sierot, a także w Naszym Domu – placówce kierowanej przez Marynę Falską, która od 1928 roku funkcjonowała w Warszawie na Bielanach – połączą się trzy Korczakowskie elementy: opieka nad dzieckiem, wychowanie do samodzielności, prawa dziecka”.

Z walką o prawa dziecka, zaprezentowane w eseju Jak kochać dziecko, Korczak związał całe swoje życie, stając się obrońcą, adwokatem i rzecznikiem dzieci, o które walczył na różnych polach: jako lekarz, pisarz, publicysta, wychowawca. Wszedł w nurt warszawskiej inteligencji tworzącej środowisko oświatowe, trafił do grona wykładowców Studium Pracy Społeczno-Oświatowej Wolnej Wszechnicy Polskiej, kształcił nauczycieli i wychowawców.

Pośród narastającej w latach trzydziestych fali antysemityzmu Korczak przeżył kryzys swego powołania. Brakowało mu pieniędzy na działalność, nie mógł odnaleźć swojej tożsamości, zmagał się z nieufnością swoich współpracowników, którzy powątpiewali w słuszność jego idei wychowawczych. Pocieszenie, jak zawsze, przychodziło ze strony dzieci. „Powiedział mi chłopiec, opuszczając Dom Sierot: – Gdyby nie ten dom, nie wiedziałbym, że są na świecie ludzie uczciwi, którzy nie kradną. Nie wiedziałbym, że można mówić prawdę. Nie wiedziałbym, że są na świecie sprawiedliwe prawa” (Pamiętniki, s. 82).

Po wybuchu drugiej wojny światowej i utworzeniu getta w Warszawie Dom Sierot, pomimo ogromnych zabiegów Korczaka o pozostanie przy ul. Krochmalnej, został przeniesiony na ul. Chłodną 33. Gdy w listopadzie 1940 roku getto otoczono murem i zamknięto, Korczak próbował chronić dzieci i zaspokajać ich podstawowe potrzeby. „Chodzę żebrać o pieniądze, produkty, wiadomość, radę, wskazówkę. Jeśli to nazywasz wizytami, są one ciężką i poniżającą pracą. A trzeba błaznować, bo ludzie nie lubią ponurych twarzy” (Pamiętniki, s. 92).

Każdy dzień mijał mu na walce o worek ziemniaków czy kilka główek kapusty, na ważeniu, mierzeniu i leczeniu swoich podopiecznych, na spotkaniach z nimi, na opowiadaniu im bajek… Skupiony i opanowany wiedział, jak zareagować w czasie ciągłych epidemii. „Akcja pomocy tym wymiotującym, jęczącym z bólu odbywała się w ciemności niemal – więc woda wapienna (kreda do mycia zębów) w ilości ile kto chciał, dzbanek po dzbanku. Poza tym dla niektórych narkotyk (na ból głowy), wreszcie – dla personelu oszczędnie – morfina” (Pamiętniki, s. 113).

 

Iść prostą drogą

Dzieci w getcie umierały z głodu i wycieńczenia. Korczak, walcząc o ich prawo do godnej śmierci, przyjął posadę wychowawcy w Internacie dla Sierot przy ul. Dzielnej w tak zwanej umieralni dziecięcej. „Uważałem za obowiązek w braku innych chętnych wziąć na własne barki ten ciężar ponad siły” (Pamiętniki, s. 183). Pracował nieustannie, znieczulając głód alkoholem i kawą z fusów – chory, niezmiernie słaby i do końca oddany dzieciom.

„Należy wyrywać ofiary, gdzie jeszcze można, bez zwłoki. Pozorne dożywanie i obłudna kuchnia mleczna zastąpione być winny przez czwarty wieczorny posiłek, by przerwa nocna nie trwała szesnastu godzin […]. Przewiduję nie spadek liczby dzieci, ale zmianę charakteru ich zgonów. Nie do utrzymania przy życiu są niemowlęta, dzieci szkolne o wadze poniżej piętnastu do dwudziestu kilo” (Pamiętniki, s. 194). „Dzieci głodne są duchowo. Po jednej bajce o Kocie w butach, na co ośmieliłem się na próbę, dzieci natrętnie domagały się o jeszcze i dopiero tran wyrugował z ich apetytów potrzebę tej strawy duchowej” (Pamiętniki, s. 195).

Pisał pamiętnik. Ten tekst, jak inne pisma Korczaka z okresu okupacji, jest organicznie związany z realiami getta, zakorzeniony w materii zdarzeń dnia codziennego, w szczególe, w drobiazgu, w operowaniu bliskimi planami i zapisami sytuacji konkretnych czy wręcz trywialnych a równocześnie ma wymiar metafizyczny2. Wychodzi poza granice getta, otwiera refleksję nad moralnymi dylematami w sytuacjach granicznych, nad kondycją człowieka stojącego przed dylematem wyboru między dobrem a złem. „Po wojnie długo nie będą mogli ludzie patrzeć sobie w oczy – żeby nie wyczytać pytania: jak to się stało, że żyjesz, że przetrwałeś? Co robiłeś?” (Pamiętniki, s. 92). Przekracza ziemski wymiar egzystencji człowieka, zanurza się w wieczność. Korczak, nieutożsamiający się ostatecznie z żadną istniejącą religią, był bowiem niezwykle wrażliwy na transcendencję: „Duch tęskni w ciasnej klatce ciała. – Ludzie czują i rozważają śmierć pod kątem końca, a ona jest tylko dalszym ciągiem życia, innym życiem” (Pamiętniki, s. 30).

Ostatnie zdania zostały zapisane w pamiętniku 4 sierpnia 1942 roku, tuż przed likwidacją Domu Sierot przy Siennej 16. Dwa dni później Korczak wraz ze swymi najbliższymi współpracownikami i gromadą niemal dwustu dzieci wyszedł z Domu Sierot i udał się na Umschlagplatz. Podobno miał możliwość uratowania życia w tej ostatniej chwili. Jeden z niemieckich żołnierzy rozpoznał w nim autora ulubionej książki swojego dzieciństwa i ofiarował mu wolność. Nie skorzystał z tej propozycji – pozostał ze „swoimi dziećmi” aż do końca… „Nawet podczas wojny lepiej iść prostą drogą. Lepsza jest, bo bezpieczniejsza i trudna tylko na początku…” (Pamiętniki, s. 242).

Przypisy
1 J. Korczak, Pamiętniki i inne pisma z getta, Warszawa 2012, s. 12. Dalej: Pamiętniki.
2 Por. J. Leociak, Posłowie, [w:] J. Korczak, dz. cyt., s. 284.