Jadą, oczywiście „z królewską paradą”, już dwa tysiące lat. No, może niecałe dwa tysiąclecia, bo od VI wieku, kiedy to ewangelicznych Magów zaczęto nazywać i przedstawiać jako królów: Kasper, Melchior i Baltazar. Dwóch z nich było białych, reprezentowali Europę i Azję, i jeden czarny jako przedstawiciel Afryki. Ostatnimi czasy Trzej Królowie przemierzają nasz kraj wszerz i wzdłuż w towarzystwie tysięcznych tłumów, tak licznych orszaków się dorobili. A jeszcze niedawno po wsiach na Trzech Króli wieczorem chodziły kilku- lub kilkunastu osobowe grupy kolędników. Jedni chodzili z gwiazdą, inni z dojałogiem, jak mówiono na Zamojszczyźnie, czyli jasełkami. Tym sposobem egzotyczni przybysze z dalekich krajów, przedstawiciele kontynentów Starego Świata, spokrewnili się z naszą kulturą. Jak się to uczenie mówi, inkulturowali się, wtopili w naszą religijność i obyczaj do tego stopnia, że ktoś nieobeznany z biblijnymi przekazami o narodzeniu Jezusa Chrystusa gotów pomyśleć, że najpewniej przyszedł On na świat na przykład w szałasie w Dolinie Chochołowskiej.
Poprawianie sobie nastroju
Proces przyswajania wiedzy o Bogu, który objawił siebie w konkretnej kulturze, jest fascynujący. Po pierwsze dlatego, że w ten sposób nakłania ludzi do otwarcia się na to, co nie nasze, obce, a nawet może wydawać się wrogie. Tragedia uchodźców jest na to przerażającym dowodem. Dlatego nie sposób nie pamiętać, że Ten, którego urodziny obchodzimy, Jezus Chrystus i Jego rodzice też musieli emigrować do obcego kraju. Po drugie, opis przybycia Trzech Króli zmusza nas do zastanowienia się nad tym, jak podchodzimy do ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego. Mówiąc najkrócej, czy umiemy dostrzec w innych religiach i kulturach, które one stworzyły, owe ziarna prawdy, o jakich mówi ostatni Sobór.
Jeśli nawet mamy z tym kłopot, to jeszcze nic złego ani nic nowego. O podobne przeszkody potykali się już Apostołowie. Święty Paweł po stwierdzeniu, że Dawid nazywa szczęśliwym człowieka, "którego Bóg usprawiedliwia bez jego uczynków" i "któremu Pan nie wylicza grzechów", pyta: "Czy te słowa o szczęściu odnoszą się do obrzezanych, czy też do nieobrzezanych? Mówimy przecież: Dzięki wierze Abraham został usprawiedliwiony. W jakich okolicznościach został usprawiedliwiony? Kiedy już był obrzezany, czy też przed obrzezaniem? Otóż nie wtedy, gdy był obrzezany, ale jeszcze przed obrzezaniem. Znak obrzezania natomiast otrzymał jako pieczęć usprawiedliwienia z wiary, kiedy nie był jeszcze obrzezany" (Rz 4, 6-11). A zatem wiara nie zna granic i nie można jej zamknąć w żadnej religii, w żadnych religijnych obrzędach, żadnej religijnej wspólnocie czy innej instytucji.
Mówiąc inaczej, po naszemu, czyli po chrześcijańsku, jeśli nie ufamy Jezusowi, nie wierzymy Mu, to znaczy nie usiłujemy po Jezusowemu myśleć i postępować, choć może się nam wydawać, że jest wprost przeciwnie i jesteśmy głęboko wierzącymi i praktykującymi, to w rzeczywistości sakramenty i inne obrzędy liturgiczne czy paraliturgiczne, czyli znaki naszego obrzezania, wiszą w pustce. Źle się dzieje, gdy święta, opłatki i tak zwane święconki, a istnieje obawa, że nawet doroczna spowiedź i Komunia, służą tylko poprawie nastroju i, co oczywiście nie jest bez znaczenia, umacnianiu więzi rodzinnych, przyjacielskich czy nawet zawodowych.
Tymczasem Bóg nas potrzebuje, byśmy byli jak owa Betlejemska Gwiazda czy aniołowie z Pola Pasterzy, którzy wierzącym, czyli szukającym Boga, a wszyscy nimi jesteśmy, pokażą, że – jak powiedział Jan Paweł II – Betlejem, Boże Narodzenie jest, dzieje się wszędzie, we wszystkim i ponad wszystkim, jak z kolei chce Ignacy z Loyoli. „W Betlejem zawsze jest Boże Narodzenie – mówił Jan Paweł II, odwiedzając to miasto – w sercach chrześcijan każdy dzień jest Bożym Narodzeniem. Każdego dnia zostajemy wezwani, aby nieść światu orędzie Betlejem – ogłaszać radość wielką. […] Jego królestwo nie uczestniczy w grze przemocy, bogactwa i podbojów, która zdaje się kształtować nasze ludzkie dzieje. Jest raczej mocą, która zwycięża Złego, ostatecznym zwycięstwem nad grzechem i śmiercią”.
Teologiczne pożytki z poezji
Kiedy, jak kiedy, ale w noc Bożego Narodzenia nie sposób nie być na pasterce, a na Wielkanoc na rezurekcji. Spiesząc wtedy do kościołów, często jesteśmy powodowani jedynie sentymentalnym wspomnieniem dzieciństwa, wspomnieniem o rodzicach i dziadkach, tęsknotą, a może i żalem za młodością, zwyczajem, tradycją. Nic to zdrożnego, przeciwnie, po to są święta. Ale żeby nasza świąteczna „radość była pełna”, trzeba czegoś jeszcze. Tego, o czym w wierszu Przepraszam mówi Czesław Miłosz:
„Katolickie dogmaty są jakby o parę centymetrów
za wysoko, wspinamy się na palce i wtedy
przez mgnienie wydaje się nam, że widzimy.
Ale tajemnica Trójcy Świętej, tajemnica Grzechu
Pierworodnego i tajemnica Odkupienia
są opancerzone przeciw rozumowi. […]
I co z tego mogą zrozumieć biało ubrane dziewczynki
przystępujące do pierwszej komunii?
Choć i dla siwych teologów to trochę za dużo,
więc zamykają księgę, powołując się
na niewystarczalność ludzkiego języka.
Nie jest to jednak dostateczny powód,
żeby szczebiotać o słodkim dzieciątku Jezus na sianku”[1].
Chodzi o to, by Ten, którego urodziny po raz któryś obchodzimy, przepraszam za porównanie, nie utonął nam w barszczu i kapuście, nie przytłoczyły Go prezenty, nie został przykryty siankiem i przyozdobiony bombkami ani nie rozpłynął się w dymie kadzideł i uczonym pustosłowiu kazań. Jeśli chcemy ustrzec się tego wszystkiego, posłuchajmy poety Thomasa Stearnsa Eliota (1888-1965).
Eliot urodził się w Saint Louis, w rodzinie mieszczańskiej. Jego ojciec był biznesmenem, a matka pracownicą socjalną. Lubiła poezję. Eliot uczęszczał do Smith Academy. Jako piętnastolatek napisał pierwszy wiersz pt. Bajka dla biesiadników. Następnie podjął studia w Harvardzie, gdzie szczególnie interesował się filozofią. Po latach na tej uczelni otrzyma tytuł doktora. W roku 1910 przeniósł się na Sorbonę. Interesował się kulturą Indii. W 1915 roku ożenił się z Vivienne Haigh-Wood. Wykładał w Birkbeck College oraz na Uniwersytecie w Londynie, ale również jako nauczyciel w różnych szkołach. Pracował też w jednym z londyńskich banków i w firmie wydawniczej Faber and Faber. Jako czterdziestoletni mężczyzna przeszedł z luteranizmu na anglikanizm. W 1948 roku otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Po rozpadzie pierwszego małżeństwa z powodu choroby psychicznej żony w 1957 roku ożenił się ponownie. Eliot często chorował. Zmarł na rozedmę płuc w Londynie. Spośród jego dzieł najczęściej chyba wymienia się Święty gaj, Ziemię jałową, Podróż Trzech Króli, Marinę i Popielec.
Swój słynny poemat Podróż Trzech Króli, napisany w 1927 roku, Eliot rozpoczyna od cytatu z kazania anglikańskiego biskupa Lancelota Andrewsa wygłoszonego w dzień Narodzenia Pańskiego w 1622 roku w obecności króla Jakuba I w Whitehall.
„Mróz przenikał do szpiku kości,
Najgorsza pora roku
Na podróż, tak długą podróż:
Drogi w głębokim śniegu, lodowaty wiatr,
Martwy środek zimy”[2].
Jak widać Eliot, za biskupem Lancelotem Andrewsem, umieszcza narodzenie Jezusa w realiach kalendarza północnej półkuli, w zimie. Kiedy wydaje się, że nad wszystkim zapanowała śmierć. Magowie wyruszają więc w podróż o najbardziej nieodpowiedniej porze i muszą się tym samym wykazać dużą odwagą i samozaparciem.
„Wielbłądy w strupach i otarciach, krnąbrne,
Kładły się w topniejącym śniegu.
Były chwile, że żałowaliśmy
Letnich pałaców na wzgórzach, tarasów
I dziewcząt w jedwabiach, roznoszących sorbet.
Wielbłądnicy klęli i złorzeczyli,
Uciekali, żądali trunków i kobiet;
I gasnące ogniska, brak schronień,
Wrogie miasta, nieprzyjazne osiedla
I wsie brudne, biorące wysokie opłaty”.
Oprócz utrudnień natury meteorologicznej, związanych z porą roku, Królowie muszą również borykać się z kłopotami, jakich przysparzali im ludzie wynajęci do pomocy, jak i spotkani przypadkowo, po drodze. Jakby tego było mało, targały nimi wątpliwości. Nie wiedzieli do końca, czy postępują jak przystało na ludzi wykształconych, sprawujących najwyższą władzę, czy też, wyruszając w drogę, nie ulegli jakiemuś złudzeniu, jakiejś nierozumnej namiętności, może nawet zachciance.
„Trudny był dla nas ów czas.
W końcu jechaliśmy już tylko nocą,
Zasypiając i budząc się co chwila,
Wśród głosów, które w uszach nam śpiewały,
Że nasz trud jest szaleństwem”.
To jeszcze nie finał podróży
„Aż o świcie zjechaliśmy do łagodnej doliny,
W zapach wilgotnych roślin, pod linią śniegów,
Z rwącym strumieniem – nad nim młyn roztrącał ciemność,
Trzy drzewa na niskim nieboskłonie
I stary biały koń galopujący w dal po błoniu”.
Wreszcie ulga. Królowie opuszczają krainę nędzy materialnej i moralnej, krótko mówiąc, opuszczają domenę zła i grzechu, czyli królestwo śmierci. Wreszcie schodzą z góry do wiosennej doliny, która rodzi w nich nową nadzieję.
Spostrzegają jednak „Trzy drzewa na niskim nieboskłonie”. Niepokojący to sygnał. Stary, biały, nie siwy, każe im mieć się na baczności. Podpowiada im trop, który – jak się okaże – przewróci ich wewnętrzny świat do góry nogami, a właściwie na nogi postawi. Okaże się, że Trzej Królowie przyszli za późno. Wszystko, co najważniejsze, już się dokonało. Odbiegło w przeszłość, jak ów biały koń, symbol świata, którym rządzi księżyc i noc, czyli śmierć. Ale nie tylko.
Znamy innego białego konia z Apokalipsy św. Jana: „Wówczas ujrzałem niebo otwarte: Oto biały koń! Jego Jeździec nazywa się Wierny i Prawdziwy, On sądzi i walczy sprawiedliwie. Oczy Jego płoną jak ogień, a na głowie ma liczne diademy oraz wypisane imię, którego nie zna nikt poza Nim. Ubrany jest w szatę zabarwioną krwią i na imię ma «Słowo Boga». A towarzyszy mu wojsko niebieskie na białych koniach, ubrane w biały, czysty bisior. Z Jego ust wychodzi ostry miecz, aby pobił nim narody. On sam będzie je pasł laską żelazną. On też wyciśnie w tłoczni wino zapalczywego gniewu Boga Wszechmocnego. Na Jego szacie i biodrze jest wypisane imię «Król królów i Pan panów!»” (Ap 19,11-16).
Niektórzy literaturoznawcy białego konia z poematu Eliota widzą jako symbol Starego Testamentu, który odchodzi w przeszłość, jako że nastaje czas Nowego Testamentu. Inni mówią, że biały koń symbolizuje jedynie przeszłość, która nieodwracalnie odchodzi w niepamięć. Jeśli zaś białego konia potraktować jako symbol śmierci i świata umarłych, to znaczyłoby, że Magowie są świadkami pokonania śmierci, jej odejścia, unicestwienia. Biały koń zabiera ze sobą śmierć, która w tym nowym krajobrazie nie ma już nic do roboty.
Symbole mają to do siebie, że przez kogokolwiek zostałyby przywołane, użyte, zawsze będą mówiły i znaczyły więcej niż sam autor chciał powiedzieć. Jeśli przyjąć ostatnią interpretację, można zaryzykować twierdzenie, że ów biały koń odsyła nas do apokaliptycznego białego konia, którego dosiada „Król królów”, czyli Jezus. „On to zniszczył śmierć, a przez ewangelię ukazał światło życia i nieśmiertelność” (2 Tm 1,10). Ten sam Jezus, który mówi o sobie: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14, 6). A zatem prawda o życiu ukazała się w całej pełni, i ukazuje się nadal, nie gdzie indziej, jak tylko w śmierci. Jeśli Jezus, król życia odjeżdża, staje się niewidzialny, w poemacie Eliota biały koń biegnie sam, bez jeźdźca, to nie musi oznaczać, że opuszcza świat, skoro świat nadal istnieje. Istnieje, bo jest Jego królestwem. Król nadal włada królestwem, a jako apokaliptyczny Jeździec, powróci przy końcu czasów. A zatem my dzisiaj żyjący możemy mieć nadzieję, że świat się nie skończy, ale dojdzie, dojrzeje do takiego kształtu, jaki zamierzył Bóg.
Pójdźmy teraz za innym tropem, za trzema drzewami na horyzoncie. Wędrowcy patrzą na nie z dna wiosennej doliny. Między nimi i drzewami stoi młyn, który łopatami koła czy też ramionami skrzydeł przemiela ciemność. Pierwsze skojarzenie – trzy drzewa to trzy krzyże na Golgocie. Paweł Apostoł mówi: „Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa, którego straciliście, zawiesiwszy na drzewie. Bóg wywyższył Go na prawicę swoją jako Władcę i Zbawiciela, aby dać Izraelowi nawrócenie i odpuszczenie grzechów” (Dz 5, 30-32). A więc Królowie przyszli już po Zmartwychwstaniu, po Wielkanocy, skoro niczego nadzwyczajnego w owych drzewach nie dostrzegają. Takie przypuszczenie podpowiada dalszy ciąg poematu.
„Potem przybyliśmy do karczmy z liśćmi winorośli nad bramą,
Sześć dłoni w drzwiach otwartych grało w kości o srebrniki,
Stopy kopały puste bukłaki po winie;
Lecz nie było tam dobrej nowiny, więc jechaliśmy dalej
Aby przybyć wieczorem – w ostatniej chwili
Znajdując miejsce, można rzec, odpowiednie”.
Karczma, trzech ludzi, pewnie mężczyzn, kości do gry, srebrniki, puste bukłaki po winie? Więc po kolei: Emaus, dwaj uczniowie Jezusa i On sam, a może rzymscy legioniści grający o tunikę Jezusa, a może też chodzi o Judę Iskariotę, wesele w Kanie Galilejskiej, ale też o Jezusową przypowieść o młodym winie i starych bukłakach.
Nie próbujmy jednak tych wątków w jakikolwiek sposób uzgadniać, nie o to chodzi w tego typu poezji, zacierającej czasoprzestrzenną lokalizację wydarzeń. Tu dzieje się wszystko naraz, jednocześnie. Czas zawęźla się z przestrzenią, przeszłość z przyszłością i w ten sposób tworzy się wieczne dzisiaj, w którym cokolwiek i gdziekolwiek się stało lub stanie, zawsze będzie trwać. Cały ten poemat można więc postrzegać jako metaforę. Nie chodzi w nim o opisanie tego, co przeżyli Trzej Królowie podczas podróży do Betlejem, ani o przeżycia poety, ale o inną podróż i innych podróżnych. Chodzi o czytelnika i o to, co wiersz w nim obudzi, do czego nakłoni, z czego wyzwoli i ku czemu poprowadzi.
Bożonarodzeniowa zimowa Pascha
Oto Królowie docierają do miejsca, gdzie – jak się spodziewali – znajdą wreszcie to, czego szukali, a szukali, nie wiedząc lub tylko po części wiedząc, czego szukają. Wybierając się w podróż, nie bardzo wiedzieli, po co się wybierają. Wiedzieli natomiast jedno, że muszą iść i szukać i że od tego zależy sens ich życia i śmierci. Za to coś, czego szukali, gotowi byli płacić nie tylko znoszeniem trudów podróży, ale również życiem. Szukali innego Królestwa, takiego, o którym tak pisze Leszek Kołakowski: „Według przesłania Jezusa Królestwo istnieje, i to jest jedyny powód, dla którego życie nie jest z konieczności porażką. Jeśli Królestwo nie istniej, to życie jest przegraną – zawsze, w każdym wypadku”[3].
Nie wiem, czy Eliot interesował się wschodnim chrześcijaństwem. Interesował się kulturą Indii, ale nie jest to znowu takie ważne. Istotne jest coś innego – dialog, rozmowa, jaką przez wieki prowadzą ze sobą nauka, filozofia, teologia i sztuka. Stąd nic dziwnego, że poemat anglo-amerykańskiego poety, nawróconego z luteranizmu na anglikanizm, odsyła nas do ikony i do ikonicznego sposobu opisywania Narodzenia Pańskiego. Wystarczy spojrzeć, a raczej zacząć czytać typową ikonę bożonarodzeniową, na przykład Andrzeja Rublowa, by się przekonać, że nie tylko dla poety, ale dla malarza również wydarzenia nie są niby paciorki nanizane na nitkę, ale rozkwitają jak kwiaty na wyzłoconym tle, a złoto jest symbolem nieba, wieczności, najwyższej doskonałości.
Mamy zatem na ikonach Narodzenia Pańskiego Matkę Jezusa spoczywającą pośrodku obrazu na królewskim, purpurowym posłaniu. Za Nią w kamiennym żłobie, przypominającym sarkofag, leży malutki Jezus owinięty w pieluchy, tak że sprawia wrażenie zmarłego, pochowanego według żydowskiego zwyczaju. Jezus leży przed wejściem do groty ziejącej smolistą czernią. Mamy oczywiście owieczki i pasterzy, a między nimi prawdopodobnie diabła, który przybrał postać pasterza i pokusami męczy i tak już ponad miarę udręczonego Józefa. W prawym lub lewym dolnym rogu ikony mamy dwie kobiety, które nowo narodzonego Jezusa kąpią w naczyniu przypominającym chrzcielnicę. Nie brak oczywiście wołu i osła, no i aniołów, i naszych bohaterów, czyli Trzech Króli.
W ten sposób, umieszczając na jednym obrazie wydarzenia zaistniałe w różnym czasie i w różnych miejscach, ikonopisarze przekazują treści, które znajdujemy również w Podróży Trzech Króli. Na ikonach rzeczywistość materialna, widzialna wyłania się nie z nicości, ale ze złotego tła, czyli z wieczności, z nieba. Jezus „nie spada z nieba”, ale przychodzi z łona ziemi, rodzi go ziemia, materia nieożywiona. Rodzi Go też przyroda i wreszcie kobieta. Tak też dzieje się w poemacie Eliota. Nie znajdziemy w nim oklepanego podziału na sacrum i profanum. Cała sprawa rozgrywa się w jak najbardziej banalnych okolicznościach. W tym, co nazywamy codziennością, a czasem pogardliwie profanum.
„Wszystko to było dawno, lecz dobrze pamiętam,
I uczyniłbym to jeszcze raz; ale ustalmy
To ustalmy
To: Czy droga wiodła nas do Narodzin,
Czy do Śmierci? To były Narodziny – oczywiście,
Mieliśmy dowód, niewątpliwy. Widziałem narodziny i śmierć,
Lecz sądziłem, że różnią się. Te Narodziny były dla nas
Ciężką i gorzką agonią, jak Śmierć, nasza śmierć.
Wróciliśmy do swych ziem, dawnych Królestw,
Lecz nie jest nam już łatwo, wśród praw starej wiary,
Z ludem dziś obcym, wielbiącym swych bogów.
Chętnie bym przyjął inną śmierć”.
Czyli Trzej Królowie szli po coś, co pomoże im żyć pełnią życia, a znaleźli śmierć i właśnie wtedy odkryli, zrozumieli, że Śmierć jest Życiem. Stąd Podróż Trzech Króli można widzieć jako scenariusz dochodzenia człowieka do Boga żywego. Ogromną rolę w tej wędrówce odegrały owe głosy, które śpiewały im w uszach, że ich „trud jest szaleństwem”, a które oni odbierali jako jeszcze jedno utrapienie. Tymczasem głosy te mówiły prawdę i zabezpieczały ich przed złudzeniami. Nie pozwalały Królom osiąść na laurach, czyli trwać w przekonaniu, że stali się posiadaczami ostatecznej prawdy.
O czymś takim mówi św. Faustyna Kowalska: „Chociaż dusza odróżnia zaraz fałszywe natchnienia od Bożego, jednak niech będzie ostrożna, bo wiele rzeczy jest niepewnych. Bóg lubi i cieszy się, kiedy dusza nie dowierza Jemu samemu dla Niego samego; dlatego że go kocha, to jest ostrożna i pyta się, i sama szuka pomocy, aby stwierdzić, czy to naprawdę Bóg jest, co w niej działa”[4].
A zatem Wędrówka Trzech Króli jest naszą wędrówką. I jak w przypadku królów, tak i w naszym wędrowanie to nie jest zmierzaniem ku śmierci pojmowanej jako jedno wydarzenie. My wciąż umieramy, ale też wciąż się rodzimy, jak wspomniane trzy drzewa na horyzoncie, które jednocześnie są krzyżem, drzewem wiadomości dobrego i złego oraz drzewem życia. Dlatego Narodzenie Pańskie w tradycji wschodniego chrześcijaństwa, skąd co roku Trzej Królowie przybywają, nosi nazwę Paschy zimowej, zimowej Wielkanocy, a pisarze ikon przekonują, że kolebka i grób to dwie strony tego samego zjawiska – życia.
Przypisy
[1] Cz. Miłosz, Wiersze wszystkie, Kraków 2011, s. 1259-1260.
[2] Utwór Wędrówka Trzech Króli cytujemy za: T.S. Eliot, Szepty nieśmiertelności. Poezje wybrane, tłum. K. Boczkowski, Kraków 2001, s. 133.
[3] L. Kołakowski, Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny, Kraków 2014, s. 55.
[4] Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Warszawa 2005, 138.