Żyjemy w czasach, w których ciszę i milczenie uważa się za zbędną stratę czasu. W cenie są nadaktywność, wielozadaniowość czy gotowość do nieograniczonej komunikacji. Te cechy przedstawicieli współczesnego e-społeczeństwa nie prowadzą jednak do większej produktywności, lecz razem tworzą nieznośny chaos, który nierzadko kończy się nawet „twardym lądowaniem” w postaci zaburzeń natury psychicznej.
Cisza, której nie chcemy
Zderzenie z rzeczywistością nie zawsze musi być tak drastyczne, lecz faktem jest, że na depresję cierpi trzysta pięćdziesiąt milionów osób na całym świecie, w tym osiem milionów Polaków. Zatrważające dane, tym bardziej że prognozy na kolejne lata wskazują, iż depresja zbierze jeszcze większe żniwo. Jak się przed tym ustrzec? Ważną wskazówkę daje Pismo Święte. Poprzez Księgę Proroka Izajasza Bóg kieruje do nas słowa: „W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła. Ale wyście tego nie chcieli!” (Iz 30,15).
Ostatnie zdanie przytoczonego wersetu jest kluczowe. By nie wpaść w sidła hałasu płynącego ze świata i prowadzącego do poważnych schorzeń, należy na nowo zapragnąć ciszy. Zechcieć nawrócenia, które daje duszy spokój. Oczywiście nikt – mając do wyboru zdrowie lub depresję – nie zrezygnuje z tego pierwszego. Ale kiedy bohaterami tego wyboru stanie się cisza w kontrze do „hałaśliwych”, światowych uciech, decyzja już nie będzie tak oczywista. Cisza w obecnych czasach musi na nowo walczyć o swoją renomę. Przypięto jej bowiem krzywdzące „łatki” nudy, nieatrakcyjności i zacofania.
To hałas – rozumiany jako wszystko, co stara się rozbić naszą koncentrację – ma współcześnie większą siłę przebicia. E-maile, esemesy, Facebook, Twitter, Instagram i inne „społecznościówki”, serwisy informacyjne oraz liczne aplikacje mobilne poprzez funkcję przypomnień potrafią skutecznie rozbić naszą wewnętrzną ciszę. Nawet jeśli nie jesteś posiadaczem smartfona, a praca nie zmusza cię do „przyklejenia się” do poczty elektronicznej, nie jesteś wolny od tego typu zagrożeń. Radio, telewizja, Internet, gry komputerowe, hazard, ale też... sprzątanie czy pielęgnacja ogródka mogą stać się uzależnieniem, które będzie skutecznie „odcinało” uwagę od tego, co dzieje się w twoim wnętrzu. Jak bowiem twierdzi ojciec Ernest E. Larkin, karmelita, „nadaktywność jest demonem obecnym w kulturze naszych czasów, na działanie którego nikt z nas nie jest odporny. Często jest ona sposobem na unikanie czynienia tego, do czego zostaliśmy faktycznie powołani”[1].
Dlatego zachęcam każdego do stanięcia w prawdzie i przyjrzenia się własnym działaniom. Czy daję się ponieść nadaktywności, bez względu na to, z jakimi wiąże się ona działaniami? Czy czuję męczącą presję „bycia na bieżąco” z informacjami ze świata, najbliższej okolicy lub z wydarzeniami życia moich znajomych? Czy zaniedbuję trwanie w teraźniejszości, ciągle wybiegając w przyszłość albo wracając nieustannie do zdarzeń z przeszłości? To pytania, które warto sobie regularnie zadawać, by kontrolować, czy nie uciekamy od samych siebie i czy nie oddalamy się od życiowego powołania.
Przedsmak nieba
Dlatego drogą odnalezienia prawdziwego siebie jest mocniejsze zakorzenienie w teraźniejszości. Na szczęście taką potrzebę coraz konkretniej dostrzegają ludzie na całym świecie. Duża i stale rosnąca popularność medytacji mindfulness świadczy o tym, że jako społeczeństwo zdążyliśmy się już zorientować, że wielozadaniowość i nadaktywność prowadzą na manowce. Co ważne, mindfulness nie jest niebezpieczną dla chrześcijan praktyką zaczerpniętą z duchowości wschodnich. Fakt, ma takie korzenie, lecz można ją śmiało przeszczepić na katolicki grunt. Jak to możliwe?
Mindfulness to nic innego jak praktykowanie uważności i jak najpełniejsze przeżywanie chwili obecnej. Czyli żadna nowa moda importowana z buddyzmu, lecz głęboko chrześcijańska umiejętność nauczana od wieków przez rodzimych mistrzów duchowych. Do uważności zachęcał zarówno św. Ignacy Loyola („Nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę”[2]), jak i św. Matka Teresa z Kalkuty („Wczoraj minęło. Jutro jeszcze nie nadeszło. Mamy tylko dziś”).
Co więcej, węgierski jezuita, ojciec Franz Jalics przekonuje, iż uważność będzie nam towarzyszyła... przez całą wieczność! Jak pisze: „Uważność jest najwyższą formą odpoczynku. Gdyby tak nie było, musielibyśmy w życiu wiecznym regularnie planować ferie, byśmy mogli odpocząć od oglądania Boga. Nie – uważność odświeża i regeneruje nasze siły”[3]. Skoro tak, tym bardziej warto zainteresować się uważnością już tu, na ziemi. Któż bowiem nie pragnie regeneracji sił? Odświeżenia, które jest jednocześnie zapowiedzią nieba?
Jak zacząć przygodę z uważnością?
Dobrym wstępem do podążania ścieżką uważności jest uświadamianie sobie mnogości rozproszeń, którymi każdego dnia bombardowane są nasze umysły. Wystarczy zwracać uwagę na takie momenty dnia, gdy coś próbuje odciągnąć uwagę od aktualnie wykonywanej czynności. Taki moment warto zanotować w dzienniku uważności (może to być zwykły zeszyt czy notatnik elektroniczny; najważniejsze, by mieć do niego stały dostęp), a następnie kontynuować przerwane zajęcie. W ten sposób dosyć szybko powstanie lista najczęstszych „rozpraszaczy”. Dodatkowe adnotacje dotyczące pory dnia czy samopoczucia będą pomocne w określeniu warunków szczególnej podatności na rozproszenia. Dzięki temu w przyszłości łatwiej będzie można ich uniknąć.
Kolejnym łatwo dostępnym sposobem na praktykowanie uważności jest odczuwanie bodźców płynących z naszego ciała. Wojciech Werhun SJ, autor książki Kwadrans uważności oraz kart rozwoju osobistego i duchowego Ćwiczenia duchowe, proces ten definiuje w następujący sposób: „Odczuwanie jest zauważaniem, tak jak się zauważa krople deszczu spadające na tafle wody – bez myślenia. Jest trwaniem, tak jak się trwa przy śpiącym chorym – bez słów. Jest akceptowaniem i przyjmowaniem, tak jak ze zrozumieniem akceptuje się chorobę – bez usilnej potrzeby zmiany. Jest skupianiem się, tak jak się skupia na spławiku unoszącym się na wodzie – bez niecierpliwości i potrzeby działania. Jest wsłuchiwaniem się, tak jak się wsłuchuje w śpiew ptaków – bez dodawania czegokolwiek od siebie. Jest przypatrywaniem się, tak jak się przypatruje noworodkowi – bez pytania się, kim będzie”[4].
Koncentracja na odczuwaniu własnego oddechu czy rytmie pracy serca pozbawiona jakichkolwiek analiz. Proste? Owszem! Ale właśnie poprzez tę prostotę często trudne do przyjęcia i zastosowania.
Inne sposoby na uważność? Odczuwanie bodźców płynących z otoczenia poprzez zmysły, chociażby poprzez „wyłapywanie” smaków i zapachów spożywanych posiłków, a także zauważanie – ponownie bez oceniania – bodźców tak bogato serwowanych nam przez świat naturalny. Zachwyt nad zapachem świeżo skoszonej trawy czy smakiem soczystych truskawek jest nie tylko uważnością w codzienności, lecz także okazją do wdzięczności Bogu za piękno stworzenia i inne łaski, którymi obsypuje nas przeobficie, a które często trzeba „jedynie” zauważyć.
Codzienny ignacjański rachunek sumienia, mimo że już bardziej skomplikowany w formie niż odczuwanie, również jest narzędziem uważności i rozwoju osobistego. Pozwala poznać własne myśli i motywacje, „rozpracować” negatywne nawyki i zbudować w ich miejsce pozytywne. Ta modlitwa zaproponowana światu przez św. Ignacego zawiera w sobie również etap „lokalizowania” powodów do wdzięczności. Nie tylko więc pomaga w nawiązaniu i umocnieniu relacji z Bogiem, lecz także ma bardzo indywidualny wymiar poprzez dokładne dopasowanie jej do życiowych perypetii każdej osoby, która podejmuje się tej praktyki.
Operacja na własnym mózgu
Próbując uciec od hałasu tego świata, by odnaleźć siebie, warto wiedzieć, że najnowsze odkrycia z dziedziny neurobiologii kognitywnej niosą optymistyczne przesłanie. Dotyczy to przede wszystkim teorii nueroplastyczności, a więc zdolności mózgu do zmieniania się pod wpływem myśli („przemieniajcie się przez odnawianie umysłu”; Rz 12,2). Wpływ umysłu na mózg jest tak ogromny, iż odpowiedni sposób myślenia można śmiało przyrównać do przeprowadzenia operacji na własnym mózgu! A jednym z etapów przygotowujących do takiego zabiegu jest między innymi uważność i rezygnacja z wielozdadaniowości.
Czy potrzeba lepszej zachęty?
Dzięki odkryciu tak rozumianej neuroplastyczności, wiemy, że możliwe jest uwolnienie się od hałasu tego świata (tzw. szumu informacyjnego) i wewnętrzny pokój. Prowadzić do tego mogą także opisane powyżej duchowe praktyki uważności.
Przypisy:
[1] E.E. Larkin, Medytacja chrześcijańska. Kontemplatywna modlitwa na dziś, Kraków 2014, s. 188.
[2] Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 2002, 2.
[3] F. Jalics, Kontemplacja. Wprowadzenie do modlitwy uważności, Kraków 2017, s. 41–42.
[4] W. Werhun, Kwadrans uważności. Ćwiczenia duchowe, Kraków 2015, s. 10.