Bardziej być niż mieć

Życie Duchowe • JESIEŃ 100/2019
Dział • Temat numeru
(fot. Samuel Menezes / Flickr.com / CC BY 2.0)

Najpierw zachwyt

Kolejne metry pokonane. Wspinam się po kamienistej ścieżce, jest ciężko. Szczyt, na który chcę dojść, jest wysoki. Podkoszulek zu­pełnie mokry od potu, oddech przyspieszony, przed oczyma lekka mgła ze zmęczenia, mam chwilę zwątpienia. Może nie ma sensu iść dalej, lepiej zawrócić? Staję, patrzę w dół na pokonaną trasę i zbieram się w sobie, jeszcze pójdę do góry. Kiedy po długiej i mę­czącej wędrówce docieram na szczyt, przede mną rozpościerają się przepiękne widoki, zapierają dech w piersi. Staję oniemiała, od­poczywam i kontempluję. Doświadczam zachwytu i zadziwienia, mojej małości wobec ogromu świata i doskonałości jego Stwórcy.

Jest ciemna, zimna noc, stoję przed dużym teleskopem i szukam pierwszy raz mgławicy kulistej. Po kilku minutach udaje mi się ją namierzyć. W pierwszym okularze, który pokazuje najmniejsze zbliżenie, widać niewielką różnicę pomiędzy gwiazdą, która jest punktem, a mgławicą, która jest jak mgiełka. Przekręcam oku­lar na większe zbliżenie, patrzę i na chwilę zamieram. Z małej mgiełki wyłania się gromada gwiazd, nie kilku, lecz kilkuset ty­sięcy, a nawet miliardów. Jeden punkt ledwo widoczny na niebie kryje w sobie niezliczoną mnogość obiektów niebieskich. Takich mgławic można znaleźć na niebie wiele, każda w taki sam sposób zachwyca, wprawia w zadumę i zapiera dech w piersi. Można pa­trzeć i kontemplować w milczeniu. Można też rozmyślać i rozwa­żać, kto stoi ponad tym wszystkim.

Niejednokrotnie doświadczałam w życiu uniesienia, które wpra­wia w drżenie przed potęgą, mocą, niewyobrażalną miłością, pięk­nem i doskonałością Stwórcy. Kiedyś w kościele usłyszałam, że to uczucie jest właśnie doświadczeniem siódmego daru Ducha Świę­tego – daru bojaźni Bożej. Rodzaj zachwytu, którego doświadcza­my przy zderzeniu wielkości i piękna świata stworzonego przez Boga i naszej małości.

Moje serce zawsze wyrywało się w stronę natury, gór, lasu. Razem z mężem, po prawie trzydziestu latach mieszkania w mieście, pod­jęliśmy decyzję, aby opuścić Kraków i zamieszkać w drewnianym domu na skraju lasu. Te ostatnie lata mieszkania bliżej natury to czas nieustannej fascynacji i zadziwienia, odkrywania niepozna­nego dotąd świata, którego częścią jesteśmy. Codziennego kon­templowania przyrody i dzieła Bożej twórczości.

Tymczasem, kiedy bywam w mieście, słyszę nieustanny szum, zgiełk i hałas. Nawet nocą nie mogę odpocząć w ciszy, ponieważ uniemożliwiają to odgłosy jadących samochodów, pociągów, cza­sem jakieś rozmowy i krzyki. Wszechobecny smród, wcześniej przez lata nieuświadomiony, wyczuwalny dopiero teraz, kiedy zderza się z codziennym zapachem mojej wsi. I zanieczyszczenie nocy światłem. Nie można doświadczyć zupełnie ciemnej, cichej i pachnącej nocy. To wszystko dzieje się w mieście, a w większo­ści kompletnie tego nie zauważamy. Wychodząc z dzieckiem na spacer, często zdarza się, że schodzimy betonową klatką schodową na betonowy chodnik, następnie przechodzimy trochę asfaltem i podążamy w kierunku najlepszego placu zabaw w okolicy, któ­ry, o zgrozo, ma bezpieczną, nowoczesną gumową nawierzchnię. Przez cały dzień, kto wie, może nawet tygodniami, nie dotykamy drzew, trawnika, kwiatów.

Ciężko jest dbać o świat, który nie zachwyca, nie fascynuje, nie za­piera tchu w piersi, którego nie możemy doświadczać. Żeby móc zatroszczyć się o nasz wspólny dom, jakim jest nasza planeta, naj­pierw musimy go poznać i pokochać. Musimy zacząć kontemplo­wać jego Stwórcę poprzez zadumę nad jego pięknem i obserwację jego doskonałości.

Czego uczy się i doświadcza nasza rodzina na co dzień?

Przede wszystkim zachwytu nad przyrodą oraz odpowiedzialności za drugiego człowieka i świat, który ma mu służyć.

Słuchamy przyrody. Oszałamiający wiosenny śpiew ptaków o świ­cie, wieczorne letnie cykanie cykad, cisza w ciepły jesienny dzień i skrzypiący od mrozu w zimie śnieg.

Biegamy boso po trawie. W lecie to standard, czasem są całe dni bez butów, w końcu jak mawiał Hipokrates: „najlepsze obuwie to brak obuwia”. Jednak największa frajda jest wtedy, kiedy jesienią pojawia się pierwszy szron lub zimą spada pierwszy śnieg. Wów­czas poranne bieganie na boso to radość nie z tej ziemi. Wzmacnia odporność poprzez masowanie wielu zakończeń nerwowych na stopach, ale również wyrównuje ładunki, których zbieramy dużą ilość od wszechobecnej elektroniki. W ten prosty sposób dbamy o zdrowie i zjadamy mniej lekarstw.

Przytulamy się do drzew i spacerujemy po lesie podczas choroby. Zawsze robiliśmy to zupełnie intuicyjnie, tymczasem odkryliśmy badania, które dowodzą, że drzewa wydzielają fitoncydy, wysoko bakteriobójcze substancje, dlatego w ich okolicy niemal nie ma bakterii i wirusów.

Zbieramy zioła, które rosną w pobliżu. Pijemy z nich smaczne i zdro­we herbaty. Zbieramy między innymi miętę, lipę, pokrzywę, czar­ny bez. Dla nas oznacza to znowu mniej opakowań, więcej zdrowia i więcej możliwości zachwytu nad tym, co Bóg dla nas przygotował.

Hodujemy zwierzęta na własny użytek i mamy mały ogródek wa­rzywny. Wciąż szokuje nas, ile pracy trzeba wykonać, żeby zebrać plony, uzyskać jajka czy kozie mleko. Ceny w sklepach są zupełnie nieadekwatne do ilości pracy. Ten aspekt daje nam wiele satysfak­cji i zdrowia. Uczy szacunku dla jedzenia i wdzięczności za to, że je mamy.

Wraz z decyzją o zamieszkaniu na wsi oddalonej 30 kilometrów od Krakowa podjęliśmy również decyzję o edukacji domowej naszych dzieci. Była ona dla nas, patrząc z perspektywy czasu, najbardziej naturalną, jaką mogliśmy podjąć. Chcieliśmy wziąć w pełni odpowiedzialność za prowadzenie naszych dzieci. To, co w edukacji domowej cenimy najbardziej, to możliwość uczenia się od siebie nawzajem i wolność zarówno dla rodziców, jak i dla dzieci. My możemy przekazywać naszym dzieciom wiarę w Boga i wiedzę, jaką mamy o świecie, one uczą nas prostoty w przyjmowaniu tego świata.

Każde dziecko ma wpisane w sobie mechanizmy zachwytu nad światem. Kiedy jest małe, potrafi wziąć do ręki dżdżownicę, umie­ścić na wysokości twarzy, tuż przed oczyma, i się nią cieszyć. Nie boi się błota, uwielbia skakać w kałuży na deszczu. Jest ciekawe, pragnie poznawać świat i zachwycać się Bożym Stworzeniem. Od dzieci uczymy się tej umiejętności zachwycania się i prostoty, jaką w sobie mają. Jako dorośli musimy uczyć się nie zabierać im tego zachwytu. Ileż razy dżdżownica czy ślimak powodują w nas odra­zę, błoto na spodniach jest powodem do niepokoju i zdenerwo­wania. Jest w nas duża pokusa posadzenia dziecka przed ekranem, wszak nie wybrudzi się, nie zadrapie kolana i nie złapie kleszcza. Będzie „bezpieczniejsze” i „zdrowsze”. Ale jednocześnie nie do­zna zachwytu! Taki sposób działania przypomina trochę dążenie do stanu nirwany, w którym nie odczuwa się cierpienia, ale nie można przez to doświadczyć miłości. Zamykając dziecko w bez­piecznej przestrzeni, w której nie jest narażone na nudę, chłód, zmoczenie, skaleczenie, zmęczenie, obicie kolan, wybrudzenie bło­tem pozbawiamy je możliwości zachwytu i kontemplacji piękna świata, w którym żyjemy.

Jezus powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie” (Mk 10,14). Dzisiaj w Europie możemy odczytać to w odniesieniu do przyrody, której jest Stwórcą, w której można doświadczyć Jego mocy i miłości. Wiele norm bezpieczeństwa, obaw związa­nych ze zdrowiem sprawia, że dzieci są oddzielane od możliwo­ści zachwytu nad światem. Są otoczone bezpiecznym plastikiem i gumą, spędzają czas, siedząc w spoczynku i oglądając bajki lub grając w gry komputerowe. Nie zostały do tego stworzone. Po­winny doświadczać świata, ryzyka, zranień nogi, wysiłku, głodu, zimna. Bądźmy czujni i nie zabraniajmy im tych doświadczeń. W tej kwestii stańmy się jak one i naśladujmy je.

Jednocześnie dominuje wszechogarniający konsumpcjonizm. Kupowanie wszystkiego, co się da. Tak, żeby naszym dzieciom niczego nie zabrakło, niech mają lepsze dzieciństwo niż my mie­liśmy. Wydaje nam się, że szczęście da im każda zabawka, jakiej tylko zapragną. Nie wiadomo, kiedy i dlaczego dostatek stał się synonimem szczęścia. Tymczasem to nie ilość posiadanych rze­czy czyni nas w głębi szczęśliwymi.

Z jak wielką lekkością możemy poruszać się po galeriach handlo­wych, kiedy uwolnimy nasze myślenie od słowa „mieć” i będziemy chodzić szczęśliwi ze słowami Sokratesa: „Tyle tu rzeczy, których mi nie potrzeba!”. Mniej zabawek, mniej zbytku oznacza mniej śmieci i lepszy świat dla naszych dzieci w przyszłości. Dziś zbyt często ulegamy presji konsumpcjonizmu, życia w dostatku, często ponad potrzeby. Tymczasem ograniczając konsumpcję, możemy mniej zarabiać, zyskujemy więc dodatkowy czas, który możemy przeznaczyć dla dobra swojej duszy i innych ludzi.

Od czego zacząć troskę o wspólny dom?

Opowiem Ci o tym, jakie kroki ja po kolei stawiałam.

Po pierwsze zachwyć się. Ja zachwycam się światem, który stwo­rzył Bóg, drugim człowiekiem i czuję w swoim sercu, że nie chcę tego wszystkiego zniszczyć, że chcę pielęgnować to, co mam, tak jak mądry ogrodnik pielęgnuje ogród. Wymaga to ode mnie regularnego obcowania z naturą. Staram się dzielić tym zachwytem i nie stawać na drodze do zachwytu moich i nie tylko moich dzieci, ale je podprowadzać i dawać wolność w doświadczaniu świata. Bez zachwytu nie dostrzeżesz, że coś trzeba zmienić. Stracisz energię do działania, zanim jeszcze rozpoczniesz.

Po drugie kupuj rzadko i rozważnie. Tak często, jak tylko się da, nie kupujemy, wypożyczamy książki z biblioteki, od znajomych, jak czegoś potrzebujemy, zawsze zastanawiamy się, czy nie może­my tego od kogoś pożyczyć, naprawić lub kupić używanego. Sta­ramy się ograniczać ilość ubrań i nosić je, dopóki się nie zużyją. Nie podążamy za modą, wtedy musielibyśmy wymieniać szafę co sezon. Ubrania, z których wyrastają nasze dzieci, przekazuje­my dalej, przyjmujemy to, co przekazują dla nas inni. Lepiej mieć mniej ubrań dobrej jakości niż szafę pełną szmat. Był czas, że ku­powaliśmy znacznie więcej, teraz zachwycamy się tym, bez ilu rzeczy jesteśmy w stanie żyć. Ty też wypowiedz wojnę własnemu konsumpcjonizmowi!

Po trzecie uwierz w to, że dzieci nie potrzebują wiele. Potrafią bawić się gałęziami, szyszkami i kamieniami. W tym nasze dzie­ci wielokrotnie nas zaskakują. Nie potrzebują ton plastikowych zabawek, choć jak obejrzą reklamy w telewizji u dziadków, to próbują nam wmówić, że nie da się bez tego żyć, za chwilę jed­nak zapominają i wystarcza to, co mamy. Na różne okazje uma­wiamy się, że robimy prezenty sami. Drobne, ręcznie robione prezenty potrafią dać dużo radości. Staramy się otaczać dzieci pięknymi i naturalnymi zabawkami w niewielkiej ilości. Często w prezencie ofiarujemy im wyjątkowy wspólny czas spędzony na łonie natury. Wycieczka piesza lub rowerowa na urodziny w dzisiejszym zabieganym świecie sprawia im więcej radości i przynosi więcej dobra niż piękne zabawki lub droga elektro­nika. Sami nie mamy telewizora, a nasze dzieci nie grają w gry komputerowe.

Po czwarte ogranicz torebki foliowe i chemię do sprzątania. Za­miast foliowych torebek używamy woreczków zrobionych ze starych firanek, można włożyć różne warzywa i owoce do nich, na zakupy zabieramy koszyk lub torby wielokrotnego użytku. Wyobraź sobie, że każdy Polak rezygnuje tygodniowo z jednej torebki foliowej, wtedy w ciągu roku wspólnie zmniejszymy licz­bę wyprodukowanych śmieci o około dwa miliardy torebek fo­liowych. Każdy mały krok ma znaczenie! Powoli wykluczamy chemię z domu. Długo nie mogłam się do tego przekonać, ale wreszcie kiedyś wsypałam sodę oczyszczoną i gąbką wyczyściłam zlew, byłam zaskoczona efektem i tak zaczęło się nasze pożegna­nie z przemysłowymi środkami czystości. Do sprzątania używa­my sody, octu i małej parownicy. Małymi krokami, dokształca­jąc się, jesteś w stanie wykluczyć niemal całą chemię z domu.

Po piąte ogranicz jazdę samochodem. Kiedy tylko możesz, prze­mieszczaj się pieszo lub na rowerze. Wzmocnisz nie tylko swoje zdrowie, ale poprzez ograniczenie zanieczyszczenia powietrza tak­że zdrowie twoich wnuków. No i wracając do punktu pierwszego, będziesz mieć więcej okazji do tego, aby zachwycić się światem, w którym żyjesz, albo dostrzec to, co trzeba zmienić i naprawić.

Krótko mówiąc, żyj tak, żeby każdego dnia bardziej być niż mieć, nie gromadź sobie skarbu na ziemi tylko w niebie, gdzie mól i rdza go nie zniszczą (por. Mt 6,20).