Najpierw zachwyt
Kolejne metry pokonane. Wspinam się po kamienistej ścieżce, jest ciężko. Szczyt, na który chcę dojść, jest wysoki. Podkoszulek zupełnie mokry od potu, oddech przyspieszony, przed oczyma lekka mgła ze zmęczenia, mam chwilę zwątpienia. Może nie ma sensu iść dalej, lepiej zawrócić? Staję, patrzę w dół na pokonaną trasę i zbieram się w sobie, jeszcze pójdę do góry. Kiedy po długiej i męczącej wędrówce docieram na szczyt, przede mną rozpościerają się przepiękne widoki, zapierają dech w piersi. Staję oniemiała, odpoczywam i kontempluję. Doświadczam zachwytu i zadziwienia, mojej małości wobec ogromu świata i doskonałości jego Stwórcy.
Jest ciemna, zimna noc, stoję przed dużym teleskopem i szukam pierwszy raz mgławicy kulistej. Po kilku minutach udaje mi się ją namierzyć. W pierwszym okularze, który pokazuje najmniejsze zbliżenie, widać niewielką różnicę pomiędzy gwiazdą, która jest punktem, a mgławicą, która jest jak mgiełka. Przekręcam okular na większe zbliżenie, patrzę i na chwilę zamieram. Z małej mgiełki wyłania się gromada gwiazd, nie kilku, lecz kilkuset tysięcy, a nawet miliardów. Jeden punkt ledwo widoczny na niebie kryje w sobie niezliczoną mnogość obiektów niebieskich. Takich mgławic można znaleźć na niebie wiele, każda w taki sam sposób zachwyca, wprawia w zadumę i zapiera dech w piersi. Można patrzeć i kontemplować w milczeniu. Można też rozmyślać i rozważać, kto stoi ponad tym wszystkim.
Niejednokrotnie doświadczałam w życiu uniesienia, które wprawia w drżenie przed potęgą, mocą, niewyobrażalną miłością, pięknem i doskonałością Stwórcy. Kiedyś w kościele usłyszałam, że to uczucie jest właśnie doświadczeniem siódmego daru Ducha Świętego – daru bojaźni Bożej. Rodzaj zachwytu, którego doświadczamy przy zderzeniu wielkości i piękna świata stworzonego przez Boga i naszej małości.
Moje serce zawsze wyrywało się w stronę natury, gór, lasu. Razem z mężem, po prawie trzydziestu latach mieszkania w mieście, podjęliśmy decyzję, aby opuścić Kraków i zamieszkać w drewnianym domu na skraju lasu. Te ostatnie lata mieszkania bliżej natury to czas nieustannej fascynacji i zadziwienia, odkrywania niepoznanego dotąd świata, którego częścią jesteśmy. Codziennego kontemplowania przyrody i dzieła Bożej twórczości.
Tymczasem, kiedy bywam w mieście, słyszę nieustanny szum, zgiełk i hałas. Nawet nocą nie mogę odpocząć w ciszy, ponieważ uniemożliwiają to odgłosy jadących samochodów, pociągów, czasem jakieś rozmowy i krzyki. Wszechobecny smród, wcześniej przez lata nieuświadomiony, wyczuwalny dopiero teraz, kiedy zderza się z codziennym zapachem mojej wsi. I zanieczyszczenie nocy światłem. Nie można doświadczyć zupełnie ciemnej, cichej i pachnącej nocy. To wszystko dzieje się w mieście, a w większości kompletnie tego nie zauważamy. Wychodząc z dzieckiem na spacer, często zdarza się, że schodzimy betonową klatką schodową na betonowy chodnik, następnie przechodzimy trochę asfaltem i podążamy w kierunku najlepszego placu zabaw w okolicy, który, o zgrozo, ma bezpieczną, nowoczesną gumową nawierzchnię. Przez cały dzień, kto wie, może nawet tygodniami, nie dotykamy drzew, trawnika, kwiatów.
Ciężko jest dbać o świat, który nie zachwyca, nie fascynuje, nie zapiera tchu w piersi, którego nie możemy doświadczać. Żeby móc zatroszczyć się o nasz wspólny dom, jakim jest nasza planeta, najpierw musimy go poznać i pokochać. Musimy zacząć kontemplować jego Stwórcę poprzez zadumę nad jego pięknem i obserwację jego doskonałości.
Czego uczy się i doświadcza nasza rodzina na co dzień?
Przede wszystkim zachwytu nad przyrodą oraz odpowiedzialności za drugiego człowieka i świat, który ma mu służyć.
Słuchamy przyrody. Oszałamiający wiosenny śpiew ptaków o świcie, wieczorne letnie cykanie cykad, cisza w ciepły jesienny dzień i skrzypiący od mrozu w zimie śnieg.
Biegamy boso po trawie. W lecie to standard, czasem są całe dni bez butów, w końcu jak mawiał Hipokrates: „najlepsze obuwie to brak obuwia”. Jednak największa frajda jest wtedy, kiedy jesienią pojawia się pierwszy szron lub zimą spada pierwszy śnieg. Wówczas poranne bieganie na boso to radość nie z tej ziemi. Wzmacnia odporność poprzez masowanie wielu zakończeń nerwowych na stopach, ale również wyrównuje ładunki, których zbieramy dużą ilość od wszechobecnej elektroniki. W ten prosty sposób dbamy o zdrowie i zjadamy mniej lekarstw.
Przytulamy się do drzew i spacerujemy po lesie podczas choroby. Zawsze robiliśmy to zupełnie intuicyjnie, tymczasem odkryliśmy badania, które dowodzą, że drzewa wydzielają fitoncydy, wysoko bakteriobójcze substancje, dlatego w ich okolicy niemal nie ma bakterii i wirusów.
Zbieramy zioła, które rosną w pobliżu. Pijemy z nich smaczne i zdrowe herbaty. Zbieramy między innymi miętę, lipę, pokrzywę, czarny bez. Dla nas oznacza to znowu mniej opakowań, więcej zdrowia i więcej możliwości zachwytu nad tym, co Bóg dla nas przygotował.
Hodujemy zwierzęta na własny użytek i mamy mały ogródek warzywny. Wciąż szokuje nas, ile pracy trzeba wykonać, żeby zebrać plony, uzyskać jajka czy kozie mleko. Ceny w sklepach są zupełnie nieadekwatne do ilości pracy. Ten aspekt daje nam wiele satysfakcji i zdrowia. Uczy szacunku dla jedzenia i wdzięczności za to, że je mamy.
Wraz z decyzją o zamieszkaniu na wsi oddalonej 30 kilometrów od Krakowa podjęliśmy również decyzję o edukacji domowej naszych dzieci. Była ona dla nas, patrząc z perspektywy czasu, najbardziej naturalną, jaką mogliśmy podjąć. Chcieliśmy wziąć w pełni odpowiedzialność za prowadzenie naszych dzieci. To, co w edukacji domowej cenimy najbardziej, to możliwość uczenia się od siebie nawzajem i wolność zarówno dla rodziców, jak i dla dzieci. My możemy przekazywać naszym dzieciom wiarę w Boga i wiedzę, jaką mamy o świecie, one uczą nas prostoty w przyjmowaniu tego świata.
Każde dziecko ma wpisane w sobie mechanizmy zachwytu nad światem. Kiedy jest małe, potrafi wziąć do ręki dżdżownicę, umieścić na wysokości twarzy, tuż przed oczyma, i się nią cieszyć. Nie boi się błota, uwielbia skakać w kałuży na deszczu. Jest ciekawe, pragnie poznawać świat i zachwycać się Bożym Stworzeniem. Od dzieci uczymy się tej umiejętności zachwycania się i prostoty, jaką w sobie mają. Jako dorośli musimy uczyć się nie zabierać im tego zachwytu. Ileż razy dżdżownica czy ślimak powodują w nas odrazę, błoto na spodniach jest powodem do niepokoju i zdenerwowania. Jest w nas duża pokusa posadzenia dziecka przed ekranem, wszak nie wybrudzi się, nie zadrapie kolana i nie złapie kleszcza. Będzie „bezpieczniejsze” i „zdrowsze”. Ale jednocześnie nie dozna zachwytu! Taki sposób działania przypomina trochę dążenie do stanu nirwany, w którym nie odczuwa się cierpienia, ale nie można przez to doświadczyć miłości. Zamykając dziecko w bezpiecznej przestrzeni, w której nie jest narażone na nudę, chłód, zmoczenie, skaleczenie, zmęczenie, obicie kolan, wybrudzenie błotem pozbawiamy je możliwości zachwytu i kontemplacji piękna świata, w którym żyjemy.
Jezus powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie” (Mk 10,14). Dzisiaj w Europie możemy odczytać to w odniesieniu do przyrody, której jest Stwórcą, w której można doświadczyć Jego mocy i miłości. Wiele norm bezpieczeństwa, obaw związanych ze zdrowiem sprawia, że dzieci są oddzielane od możliwości zachwytu nad światem. Są otoczone bezpiecznym plastikiem i gumą, spędzają czas, siedząc w spoczynku i oglądając bajki lub grając w gry komputerowe. Nie zostały do tego stworzone. Powinny doświadczać świata, ryzyka, zranień nogi, wysiłku, głodu, zimna. Bądźmy czujni i nie zabraniajmy im tych doświadczeń. W tej kwestii stańmy się jak one i naśladujmy je.
Jednocześnie dominuje wszechogarniający konsumpcjonizm. Kupowanie wszystkiego, co się da. Tak, żeby naszym dzieciom niczego nie zabrakło, niech mają lepsze dzieciństwo niż my mieliśmy. Wydaje nam się, że szczęście da im każda zabawka, jakiej tylko zapragną. Nie wiadomo, kiedy i dlaczego dostatek stał się synonimem szczęścia. Tymczasem to nie ilość posiadanych rzeczy czyni nas w głębi szczęśliwymi.
Z jak wielką lekkością możemy poruszać się po galeriach handlowych, kiedy uwolnimy nasze myślenie od słowa „mieć” i będziemy chodzić szczęśliwi ze słowami Sokratesa: „Tyle tu rzeczy, których mi nie potrzeba!”. Mniej zabawek, mniej zbytku oznacza mniej śmieci i lepszy świat dla naszych dzieci w przyszłości. Dziś zbyt często ulegamy presji konsumpcjonizmu, życia w dostatku, często ponad potrzeby. Tymczasem ograniczając konsumpcję, możemy mniej zarabiać, zyskujemy więc dodatkowy czas, który możemy przeznaczyć dla dobra swojej duszy i innych ludzi.
Od czego zacząć troskę o wspólny dom?
Opowiem Ci o tym, jakie kroki ja po kolei stawiałam.
Po pierwsze zachwyć się. Ja zachwycam się światem, który stworzył Bóg, drugim człowiekiem i czuję w swoim sercu, że nie chcę tego wszystkiego zniszczyć, że chcę pielęgnować to, co mam, tak jak mądry ogrodnik pielęgnuje ogród. Wymaga to ode mnie regularnego obcowania z naturą. Staram się dzielić tym zachwytem i nie stawać na drodze do zachwytu moich i nie tylko moich dzieci, ale je podprowadzać i dawać wolność w doświadczaniu świata. Bez zachwytu nie dostrzeżesz, że coś trzeba zmienić. Stracisz energię do działania, zanim jeszcze rozpoczniesz.
Po drugie kupuj rzadko i rozważnie. Tak często, jak tylko się da, nie kupujemy, wypożyczamy książki z biblioteki, od znajomych, jak czegoś potrzebujemy, zawsze zastanawiamy się, czy nie możemy tego od kogoś pożyczyć, naprawić lub kupić używanego. Staramy się ograniczać ilość ubrań i nosić je, dopóki się nie zużyją. Nie podążamy za modą, wtedy musielibyśmy wymieniać szafę co sezon. Ubrania, z których wyrastają nasze dzieci, przekazujemy dalej, przyjmujemy to, co przekazują dla nas inni. Lepiej mieć mniej ubrań dobrej jakości niż szafę pełną szmat. Był czas, że kupowaliśmy znacznie więcej, teraz zachwycamy się tym, bez ilu rzeczy jesteśmy w stanie żyć. Ty też wypowiedz wojnę własnemu konsumpcjonizmowi!
Po trzecie uwierz w to, że dzieci nie potrzebują wiele. Potrafią bawić się gałęziami, szyszkami i kamieniami. W tym nasze dzieci wielokrotnie nas zaskakują. Nie potrzebują ton plastikowych zabawek, choć jak obejrzą reklamy w telewizji u dziadków, to próbują nam wmówić, że nie da się bez tego żyć, za chwilę jednak zapominają i wystarcza to, co mamy. Na różne okazje umawiamy się, że robimy prezenty sami. Drobne, ręcznie robione prezenty potrafią dać dużo radości. Staramy się otaczać dzieci pięknymi i naturalnymi zabawkami w niewielkiej ilości. Często w prezencie ofiarujemy im wyjątkowy wspólny czas spędzony na łonie natury. Wycieczka piesza lub rowerowa na urodziny w dzisiejszym zabieganym świecie sprawia im więcej radości i przynosi więcej dobra niż piękne zabawki lub droga elektronika. Sami nie mamy telewizora, a nasze dzieci nie grają w gry komputerowe.
Po czwarte ogranicz torebki foliowe i chemię do sprzątania. Zamiast foliowych torebek używamy woreczków zrobionych ze starych firanek, można włożyć różne warzywa i owoce do nich, na zakupy zabieramy koszyk lub torby wielokrotnego użytku. Wyobraź sobie, że każdy Polak rezygnuje tygodniowo z jednej torebki foliowej, wtedy w ciągu roku wspólnie zmniejszymy liczbę wyprodukowanych śmieci o około dwa miliardy torebek foliowych. Każdy mały krok ma znaczenie! Powoli wykluczamy chemię z domu. Długo nie mogłam się do tego przekonać, ale wreszcie kiedyś wsypałam sodę oczyszczoną i gąbką wyczyściłam zlew, byłam zaskoczona efektem i tak zaczęło się nasze pożegnanie z przemysłowymi środkami czystości. Do sprzątania używamy sody, octu i małej parownicy. Małymi krokami, dokształcając się, jesteś w stanie wykluczyć niemal całą chemię z domu.
Po piąte ogranicz jazdę samochodem. Kiedy tylko możesz, przemieszczaj się pieszo lub na rowerze. Wzmocnisz nie tylko swoje zdrowie, ale poprzez ograniczenie zanieczyszczenia powietrza także zdrowie twoich wnuków. No i wracając do punktu pierwszego, będziesz mieć więcej okazji do tego, aby zachwycić się światem, w którym żyjesz, albo dostrzec to, co trzeba zmienić i naprawić.
Krótko mówiąc, żyj tak, żeby każdego dnia bardziej być niż mieć, nie gromadź sobie skarbu na ziemi tylko w niebie, gdzie mól i rdza go nie zniszczą (por. Mt 6,20).