„Co wolno, a czego nie wolno w niedzielę?” Z pytaniem tym często spotykają się duszpasterze. Nieraz ręce opadają wobec ludzi, którzy zamiast świętować katują się zakazami. Jak im pomóc? Co powiedzieć, by szabat był dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu? Podobne kłopoty możemy mieć też w rodzinach, gdy ktoś ze świętowania robi dręczący problem. W takich sytuacjach chcemy pewnie powiedzieć: „Nie przesadzaj! Wyluzuj! Przecież to czas odpoczynku”. To prawda, ale z drugiej strony… No właśnie, zawsze jest druga strona. Chciałbym się jej trochę przyjrzeć.
Tę drugą stronę możemy nazwać. Możemy mówić o niej „zgorszenie”. Bo nie świętujemy sami. Szabat, niedziela to wydarzenie społeczne, przeżywane w konkretnej wspólnocie. Ja mogę dobrze się bawić, a w tym samym czasie „sąsiad” może być oburzony, zasmucony i wybity ze świątecznego nastroju. I nie wystarczy chyba powiedzieć sobie: „To jego problem. Mnie on nic nie obchodzi”. Pełne święto w jakiś sposób zakłada świętowanie wspólne, a nie wybiórcze.
Konkretne dylematy
Chciałbym teraz przejść do konkretów, popatrzeć na obie strony medalu.
Cały tydzień za biurkiem, więc w niedzielę jadę na działkę, by się trochę poruszać, kopiąc, plewiąc, tnąc i ścinając. Ruch na świeżym powietrzu. Pewnie nie powinno to nikogo gorszyć, a jednak dźwięk piły mechanicznej może popsuć niedzielne popołudnie na działce. Czemuś ta działka ma służyć. A może lepiej „komuś”? Aby działka była dla człowieka, a nie człowiek dla działki, to w niedzielę powinna chyba panować tam trochę inna atmosfera, gdy na przykład staje się ona czytelnią na leżaczku pod gruszą, by nie powiedzieć „pod lipą”.
Ruch na świeżym powietrzu – jakże wskazany – to jednak wysiłek. Człowiek przepoci ubranie, więc raczej nie będzie biegał w garniturze i lakierkach. Po całotygodniowym przyjmowaniu klientów pod obowiązkowym krawatem mamy ochotę na dresy. Żyjemy w czasach, gdy niegdysiejszy strój „niedzielny” stał się strojem roboczym. Czy to znaczy, że do kościoła, na „akademię” lub do cioci na imieniny możemy chodzić w szortach? To jednak pewne dylematy. Rozumiem kogoś, kto nie chce iść w odwiedziny w tym samym ubraniu, w którym chodzi do biura. On czuje, że coś jest nie tak.
Wydaje mi się, że rozwiązania trzeba by szukać w postawie dbałości. Dbam o tego, do kogo idę: na Mszę, na urodziny itp. Odwiedzam kogoś, na kim mi zależy, dlatego wyrażam to strojem. Jakim? Tu chyba mamy duże pole do popisu. Możemy obudzić naszą kreatywność, wyrazić ducha ciałem, okazać życzliwość i szacunek tym, co na siebie założymy.
Czasy się zmieniły. Stare konwenanse nie pasują. Nie znaczy to jednak, że odrzucenie ich ma być odrzuceniem świątecznej atmosfery. Szczególny czas podkreśla szczególny strój. Inaczej możemy obrazić, zasmucić i zgorszyć tych, którym naszą niedbałością „powiedzieliśmy”, że o nich nie dbamy. „Nasze czasy” w wielu wyzwoliły pragnienie prostoty, porzucenie nadmiernej „pompy”. I bardzo dobrze. Bo szabat to też uproszczenie, dochodzenie do esencji. W tygodniu się je, by się najeść, w szabat natomiast – by się delektować. To czas na smakowanie, stąd „dobry smak” jest jak najbardziej wskazany.
Okazuje się, że szabat to nie nicnierobienie, tylko czas tworzenia kultury, a przynajmniej dzielenia się nią. Tak jak dzielimy się i cieszymy owocami naszej pracy, tak samo w niedzielę pokazujemy zwieńczenie różnych dzieł. To szczególny czas na smakowanie wytworów kultury. Pozostając przy porównaniu z ucztowaniem, chciałbym zauważyć, że i tutaj rodzi się pewien problem. Na ile uczestniczyć, na ile być aktywnym? Widzimy, że coraz mniej ludzi śpiewa, gra, tańczy... Coraz więcej za to słucha i ogląda. Odpoczynek zakłada pewną bierność. Powstaje jednak pytanie, co mnie bardziej syci? Co wyrywa z kieratu codzienności? Co wydobywa bogactwo z mojego wnętrza?
Szabat to czas kontemplowania Bożych darów, a więc czas pewnego wyciszenia, modlitwy. A z drugiej strony, żeby kontemplować te dary i talenty, trzeba je jakoś wydobyć i postawić na świeczniku. Pewnie potrzebujemy harmonii między tworzeniem a kontemplowaniem i podziwianiem, między przeżywaniem tego, co inni dla nas „stworzyli”, a własnym tworzeniem czy też wspólnym tworzeniem. Świąteczna harmonia to znowu kwestia smaku. Umiar – słowo kojarzące się z ascezą – jest potrzebny, gdy ma się „nie działać”, gdy mamy dzień „niepracowania”.
Tworzenie kultury może mieć jednak znamiona „nadrabiania”. Nie zdążyliśmy w tygodniu, więc w niedzielę próbujemy to uzupełnić. Pół biedy, gdy odkładamy lekturę ulubionej powieści na później, na szabat. Gorzej, gdy dotyczy to lekcji do odrobienia na poniedziałek. Co prawda według klasyka (Akwinaty) wysiłek intelektualny nie narusza spoczynku szabatowego, ale nietrudno zauważyć, że w „naszych czasach”, gdy ktoś cały tydzień odrabia lekcje i uczy się do egzaminów, to w niedzielę powinien tego zaprzestać. Zresztą gołym okiem widać, ile szkód ludzie wyrządzają sobie i bliskim, gdy z powodu nauki nie mają czasu dla nikogo, nawet w szabat.
Czas wolny jako czas nadrabiania to silna pokusa dla wielu ludzi, wielu zaangażowanych i zapracowanych. Podkreślam: pokusa. Ciągle nadrabiając, gorszymy, bo nie ma nas tu i teraz, gdy ktoś nas oczekuje. Rozczarowujemy ukochanych. Następuje jakieś przesunięcie w czasie. Ten ciągle nas goniący czas zastępuje wyjątkowe chwile, wypiera je. I nie ma czasu na zachwyt, na czułość, na miłość… Nadrobić stracony czas… Czy to możliwe? Wycinając szabat, wycinamy ten czas, dla którego warto poświęcić swój czas.
Fachowo czy spontanicznie?
Coraz częściej ktoś nam organizuje czas wolny. Płacimy ludziom obsługującym nasz odpoczynek. Sektor turystyczno-rozrywkowy, sportowy, gastronomiczny itp. ma coraz większy udział w rynku. Mnóstwo ludzi w nim pracuje. W pewnym sensie także księża. Oczywiście ci „kaowcy” powinni mieć swój szabat w innym dniu tygodnia. Czy jednak przypadkiem, a może nie przypadkiem, cała ta struktura wyspecjalizowana w organizowaniu nam szabatu nie staje się usprawiedliwieniem dla bezrefleksyjności w przeżywaniu niedzieli? Dostajemy gotowe propozycje, wypełnia się nam czas. W zasadzie nie musimy nic robić – tylko uczestniczyć. Tak jest w kościele i tak jest na „jarmarku”. Niczego się od nas nie wymaga poza grosiwem. Płać, a my już wszystko za ciebie zrobimy.
Może trochę przesadzę, ale wydaje mi się, że dobrą ilustracją tego może być podejście do tańca. Są takie miejsca, gdzie możesz mieć wrażenie, że tańczysz. Wystarczy, że zapłacisz za wejście i jakieś wzmocnienie, a resztę załatwi huk i tak przerywane światła, byś miał poczucie rytmicznego ruchu. To warunki za ciebie tańczą. Ty nie musisz. Nawet nie musisz słyszeć muzyki, próbować złapać rytmu, wyczuć partnerki/partnera. Nie musisz nawet się ruszać. Pełna obsługa!
Bywa, że podobnie ludziom tylko się wydaje, że się modlą. Biorą udział w nabożeństwie, gdzie jest tyle słów za nich napisanych, wciśniętych im w usta, że nawet nie ma możliwości, by serce się odezwało. Czy odbębniona forma jest modlitwą? Nie narzekam na to, że ludzie zarabiają na obsłudze naszego czasu wolnego. Warto się jednak zastanawiać, na ile ten czas jest jeszcze moim czasem. Czy potrafię wybierać? I czy jak już spędzamy go razem, to z tym kimś ważnym czy obok niego?
Smakowanie
Tu dotykamy delikatnej kwestii gustu. Każdy chciałby wolny czas spędzić fajnie, tak jak się mu podoba. Jedni na łonie rodziny, inni – na przykład nastolatkowie – jak najdalej od niej. Dotyka to nawet liturgii i prowadzi do churchingu w łagodniejszej wersji, a w bardziej radykalnej do porzucenia praktyk niedzielnych. Na ile realizować własne smaki, a na ile szukać wspólnych? Szabat ma być dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu.
Skoro święto powinno się odróżniać od powszednich dni, to czy nie powinienem spędzać go z innymi ludźmi niż ci z tygodnia? Szabat to dzień wolności, wyzwolenia dla wszystkich, którzy dla mnie pracują. Niech sobie ode mnie odpoczną! Współczesna technika dała nam do ręki niezłą smycz. Można skutecznie trzymać ludzi na uwięzi przez „telefonopodobne” wyroby. I na gruncie zawodowym, i emocjonalnym niepostrzeżenie naruszamy wtedy sens szabatu jako dnia wolności. Ludzie mają prawo do odpoczynku także ode mnie! Wiem, że trudno w to uwierzyć.
Czy to znaczy, że nie powinniśmy spędzać niedzieli z najbliższymi? Pewnie nie. Zwłaszcza gdy w tygodniu mamy dla nich mało czasu. Ale pamiętajmy, że jest to również czas cieszenia się z przyjaciółmi, szukania ich. Szabat może otrzeźwić tych, którzy myślą, że są dla kogoś całym światem (bogiem?). To ułuda, od której może wyzwolić właśnie szabat.
Przeskakiwać czy trwać?
Pewnie słyszeliśmy o tak zwanej drodze szabatowej. Wśród szczegółowych zakazów odnoszących się do dnia świętego był dystans, którego nie wolno przekroczyć tego dnia. Trzeba więc było siedzieć w domu lub przerwać podróż. Wyjątkiem był rejs na wodzie – nie trzeba było zatrzymywać statku. Czy to znaczy, że w niedzielę nie wolno urządzać wycieczek? Ów zakaz odnosił się do czasów, gdy w zasadzie nie było turystyki, natomiast podróżowało się w celach handlowych. Podróż była pracą mającą przynieść dochód.
Z jednej strony mamy ludzi, którzy cały tydzień siedzą w domu i w niedzielę też nie ruszają się sprzed telewizora. Z drugiej strony księża nieraz krytykują tych, którzy ciągle wyjeżdżają na weekendy i nie mają możliwości przyjść w niedzielę do swojego kościoła parafialnego. Doceniam wysiłki tych, którzy podczas takich wypadów docierają jednak na Eucharystię. To godne pochwały. Ale niedziela to także czas tworzenia lokalnej wspólnoty. Jak ją tworzyć, gdy jest się ciągle poza?
Oczywiście, zwłaszcza w dużych aglomeracjach, coraz mniej ludzi czuje związek z parafią. Coraz więcej osób szuka wspólnoty nie tyle terytorialnej, ile zgromadzonej wokół wspólnych zainteresowań, poziomu intelektualnego, profesji, sposobu życia. Na świecie coraz częściej mamy do czynienia nie z proboszczami, a z kapelanami różnych środowisk. Zresztą nie jest to nic nowego. I w dawnych czasach konfraternie były bardzo popularne.
Warto chyba zadać sobie pytanie, czy w szabat buduję jakąś wspólnotę? Mam środowisko nie tylko do uczestniczenia we Mszy świętej, lecz także do współpracowania w konkretnych działaniach wynikających z Uczty Miłości, czy też będąc co niedzielę w innym kościele, zwiedzając coraz to nowe budynki sakralne, jestem tak naprawdę bez wspólnoty, zostawiony sam sobie, wiecznie szukający, bez zobowiązań? Pewnie niewielu popada w aż takie skrajności, ale warto chyba zdawać sobie sprawę ze swoich tendencji.
By nie uciekła radość
Jest jeszcze wiele innych meandrów szabatowych, choćby uprawianie hobby czy nagłaśniany problem handlu w niedzielę (także w kruchtach kościelnych). Przyglądnięcie się im z obu stron to zawsze dobre ćwiczenie dla naszego sumienia. Czy osiągam cel szabatu? To pytanie nie powinno nam odbierać radości szabatowej, a z drugiej strony, jeśli się z nim nie skonfrontujemy, owa radość może się ulotnić. Księża sami pracują w niedzielę, więc zwykle w konfesjonale są bardziej pobłażliwi w tej kwestii niż w innych. Stąd musimy sami od siebie wymagać, uwrażliwiać sumienie choćby przez chwilę zastanowienia.