Prześladowanie sióstr zakonnych w Czechosłowacji

Życie Duchowe • JESIEŃ 68/2011
Dział • Świadectwa
Fot. archiwum "Życia Duchowego"

W lutym 1948 roku w Czechosłowacji doszło do przewrotu, po którym władzę w państwie przejęła partia komunistyczna. Największym problemem dla nowego reżimu stał się Kościół, który chciano za wszelką cenę zniszczyć.

Fala represji wobec Kościoła

Najpierw aresztowano biskupów, a wraz z nimi współpracujące z hierarchami siostry zakonne. W latach 1948-1949 nadeszła kolejna fala represji: zaczęły się procesy podobne do tych przeprowadzanych w latach dwudziestych w bolszewickiej Rosji. W więzieniu znalazły się całe wspólnoty zakonne – księży jezuitów, ojców franciszkanów i wiele innych. Wtedy także aresztowano większość przełożonych klasztorów żeńskich.

W roku 1950 w ciągu jednej nocy usunięto wszystkich zakonników z klasztorów męskich. Podobnie chciano także uczynić z siostrami zakonnymi. Tu jednak komuniści natrafili na opór. Z zakonami żeńskimi postanowiono więc postępować inaczej. Czechosłowackie służby bezpieczeństwa nie napadły na żeńskie klasztory w jedną noc, ale następowało to stopniowo. W tym czasie z klasztorów żeńskich wywieziono około dziesięciu tysięcy sióstr.

Potem przyszła Praska Wiosna roku 1968 i polityczna odwilż. Po dziesięciu czy dwunastu latach z więzień zostali wypuszczeni niektórzy biskupi i siostry. Wielu jednak nie doczekało amnestii, umierając w więzieniach z wycieńczenia. Po inwazji Związku Radzieckiego na Czechosłowację w sierpniu 1968 roku doszło do tak zwanej normalizacji. Proces demokratyzacji w Czechosłowacji został wówczas brutalnie zatrzymany, a w obywateli z nową siłą uderzył prosowiecki reżim totalitarny. Od początku lat siedemdziesiątych bardzo pogorszyła się i tak zła sytuacja Kościoła katolickiego w Czechosłowacji.

W tym czasie siostry usunięte z klasztorów, których nie aresztowano lub nie wywieziono do obozów pracy, mieszkały w tymczasowych lokalach, prowadząc – na ile to było możliwe – ukryte życie wspólnotowe. Zakony męskie nie mogły natomiast funkcjonować w ogóle. Młodzi kandydaci wstępowali do zakonów w konspiracji, potajemnie też studiowali i w podziemiu byli wyświęcani na księży.

12 listopada 1989 roku w Rzymie miała miejsce kanonizacja Agnieszki Czeskiej. Kilka dni później wybuchła w Pradze aksamitna rewolucja i skończył się w Czechosłowacji komunizm. Z piętnastu tysięcy zakonnic przed rokiem 1948 po rewolucji 1989 roku zostało niecałe dwa tysiące.

Internowanie sióstr zakonnych

Pierwsza fala komunistycznych prześladowań dotknęła między innymi Zgromadzenie Sióstr Szkolnych św. Franciszka z Asyżu i prowadzone przez nie szkoły. Po lutowym przewrocie praca sióstr w tych placówkach była niemożliwa. Szkoły prowadzone przez siostry i księży zostały bowiem
zamknięte.

14 września 1950 roku, w święto Podwyższenia Krzyża świętego, dom macierzysty sióstr szkolnych w Pradze-Brzewnowie został otoczony przez Służbę Bezpieczeństwa. Nikt nie mógł się z niego wydostać. Funkcjonariusze mieli imienny spis wszystkich sióstr mieszkających w klasztorze. Oznajmili, że następnego dnia o ósmej rano zostaną one z klasztoru wywiezione. Obłudnie dodali jeszcze, by niczego się nie bały, ponieważ zostało dla nich przygotowane mieszkanie gdzie indziej. Siostry mogły zabrać ze sobą jedynie niewielką torbę z rzeczami osobistymi. Natomiast inne rzeczy, łącznie z klasztornym archiwum, miały zostać na miejscu.

Wszystkie siostry z domu w Brzewnowie, łącznie ze starszymi, chorymi i przykutymi do łóżka, przewieziono do Krnowa na Śląsku. Na miejscu okazało się, że obóz dla internowanych – owo „przygotowane” dla sióstr mieszkanie – mieści się w byłym minoryckim klasztorze, zbombardowanym w czasie drugiej wojny światowej i od tego czasu niezamieszkanym. W kompleksie klasztornym tylko kościół pozostał niezniszczony. Kierowca autobusu, który przywiózł tam siostry, powiedział, że nie może wysadzić ich w tych ruinach, i zaczął jeździć naokoło klasztoru, a raczej tego, co z niego zostało, szukając miejsca, gdzie siostry mogłyby się zatrzymać. W końcu jednak musiał je zostawić w tych ruinach… W „klasztorze” nie było ani wody, ani ogrzewania, ani podstawowych urządzeń socjalnych. W ogóle niczego nie było! Siostry, by móc tam zamieszkać, najpierw musiały usunąć gruz. Nie miały też niczego do jedzenia. Na szczęście mieszkańcy Krnowa przynosili im ziemniaki i zupę, by mogły jakoś przeżyć.

Tajna formacja zakonna

Kiedy doszło do internowania naszych sióstr, nie było mnie w praskim domu. Do zgromadzenia wstąpiłam w styczniu 1949 roku, mając szesnaście lat. Zdążyłam jeszcze przeżyć rok nowicjatu, ale później nasi przełożeni zdecydowali, że siostry poniżej osiemnastego roku życia muszą klasztor opuścić. Potajemnie więc opuściłyśmy klasztor we wrześniu 1950 roku, dzień przed internowaniem. Zostałyśmy zmuszone do opuszczenia wspólnoty, co ze zrozumieniem i aprobatą przyjęli nasi rodzice. My jednak wiedziałyśmy, że musimy być razem z innymi siostrami. Pamiętam, że ks. Jan Lebeda, późniejszy biskup, a w tym czasie ojciec duchowny jeszcze działającego praskiego seminarium, powiedział nam wtedy: „Albo dostaniecie wyraźny znak, że macie odejść, albo pozostaniecie wierne i będzie to dla was ciężkie doświadczenie”.

Zostałyśmy. Ks. Lebeda pomógł nam znaleźć pracę w praskim szpitalu tuż przy wzgórzu Petrzin. Pracowały tam jeszcze siostry boromeuszki. Represje w stosunku do sióstr pracujących w szpitalach i innych placówkach medycznych miały nadejść dopiero w następnych latach. Oczywiście żadna z nas nie mogła pochwalić się medycznym wykształceniem, ale wszystkie pracowałyśmy tam jako sanitariuszki. Matka przełożona sióstr boromeuszek zaproponowała, byśmy nowicjat dokończyły u nich. Uznałyśmy jednak, że Pan Bóg powołał nas do życia zakonnego, wyznaczając nam także określone miejsce.

Siostry boromeuszki przygotowały nas do ślubów, ale złożyłyśmy je w naszym zgromadzeniu. W nocy z 31 grudnia 1950 roku na 1 stycznia 1951 roku, wśród łomotu sylwestrowych salw, dojechałyśmy do Krnowa. Ponieważ pilnujący internowane siostry byli zamroczeni alkoholem, niezauważone prześlizgnęłyśmy się do klasztoru. Siostry zapaliły świece i o północy złożyłyśmy śluby na ręce siostry Eliszki Pretschnerovej, członkini Rady Prowincji, która zastępowała nieobecną matkę przełożoną (dziś toczy się proces beatyfikacyjny siostry Eliszki). Po ślubach, jeszcze przed świtem, w cywilnych ubraniach wróciłyśmy do Pragi.

Siostra Eliszka uzyskała dla nas później pozwolenie na pracę w domu dla dzieci upośledzonych umysłowo, które bez opieki internowanych sióstr znalazły się w dramatycznej wręcz sytuacji. Siostra Eliszka wykazała się naprawdę ogromną odwagą, prosząc państwowego sekretarza kościelnego, by pozwolił nam na tę pracę. Chciała jednak, byśmy były razem, i jej plan się powiódł. Nigdy wcześniej nie pracowałyśmy z osobami upośledzonymi, ale dzięki tej pracy siostra Eliszka – tuż przed nosem komunistycznego aparatu – mogła zapewnić nam tak potrzebną formację zakonną. Formacji tej podjęła się zresztą osobiście. Zdawała sobie sprawę, jak ważne jest, aby siostry, zwłaszcza te młode, nie czuły się samotne. Nasze formacyjne spotkania odbywały się pod różnymi pretekstami. Do organizacji jednego z nich posłużyło na przykład wprowadzenie nowych zasad czeskiej ortografii. Siostra Eliszka poszła do państwowych urzędników i powiedziała, że siostry trzeba przeszkolić w zakresie nowej ortografii. I znów była okazja, by się spotkać.

W opiece nad dziećmi upośledzonymi bardzo pomogła mi wcześniejsza praktyka u sióstr boromeuszek. Później to doświadczenie wykorzystałam także w pracy w praskim domu opieki, przy ul. Szolinowej. Tam przez następnych dwadzieścia lat pielęgnowałam osoby starsze i umierające. Przez ten czas w przejściu do domu Ojca towarzyszyłyśmy tysiącu sześciuset staruszkom. Doktor Maria Svatoszova, specjalistka w dziedzinie tanatologii, założycielka pierwszego w Czechach hospicjum, często nas wtedy odwiedzała. Dziś mówi, że właśnie u nas nauczyła się podejścia do umierających.

Polityczna odwilż

Kiedy wraz z wiosną roku 1968 przyszła chwilowa polityczna odwilż, komunistyczny reżim pozwolił siostrom zakonnym, pracującym w domach opieki i szpitalach, uczyć się w średnich szkołach medycznych. Kilka naszych sióstr, w tym ja, zostało nawet przyjętych na Wydział Pedagogiki Specjalnej Uniwersytetu w Ołomuńcu. Tam spotkałyśmy siostry z jeszcze pięciu innych zgromadzeń. Po dwóch latach dostałyśmy jednak zakaz kontynuowania studiów. Pamiętam, że i tym razem siostra Eliszka wykazała się wielką odwagą. Wzięła nasze indeksy i poszła do władz wydziału z kategorycznym żądaniem: „Chcę wiedzieć, dlaczego je wyrzucacie!”. Jej determinacja pozwoliła nam dokończyć studia. Na początku lat siedemdziesiątych, w czasach tak zwanej normalizacji, byłoby to już niemożliwe.

Owa „normalizacja” przyniosła z sobą nową falę represji, nowe aresztowania księży i sióstr zakonnych. Wbrew zagrożeniu w połowie lat siedemdziesiątych siostra Eliszka, już jako matka generalna, osobiście poszła do ówczesnego prezydenta Czechosłowacji Gustawa Husaka z odważną prośbą. Chciała, by zakony na nowo mogły przyjmować do swoich nowicjatów młodych ludzi. Za bardzo jednak odkryła karty i reżim zaczął uważać ją za wroga partii. W każdej chwili mogła zostać aresztowana.

Mimo to, na ile to było możliwe – mieszkałyśmy bowiem wówczas w piwnicach i na poddaszach – organizowałyśmy różne spotkania z młodzieżą. Służba Bezpieczeństwa jakoś się o tym dowiedziała i od czasu do czasu odbywała się u nas rewizja. Pewnej soboty przyjechali do nas i aresztowali mnie. Zostałam odwieziona na ul. Bartolomejską, gdzie w Pradze mieściła się siedziba Służby Bezpieczeństwa. Tam odbyło się przesłuchanie. Chcieli znać nazwiska osób, które do nas przychodzą. Coś tam próbowałam mówić, ale oni ciągle mi przerywali, krzycząc, że kłamię. W głębi serca cieszyłam się, że są tego świadomi, bo to dawało mi wolność sumienia: ja kłamię, a oni o tym wiedzą, wszystko więc jest jasne.

Przesiedziałam na tym przesłuchaniu bite dwie godziny. W pewnym momencie Duch Boży natchnął mnie i odważyłam się powiedzieć: „Wiecie co, towarzysze? Za pół godziny zaczynam dyżur przy umierających. Albo zorganizujcie za mnie jakieś zastępstwo, albo mnie wypuśćcie!”. I wypuścili mnie!

Zanim jednak wyszłam z budynku przy ulicy Bartolomejskiej, musiałam przejść przez kilka pomieszczeń. Siedziały tam różne osoby – w mundurach i po cywilnemu. Ktoś na mój widok rzucił: „Niech wam ziemia lekką będzie!”. Chcieli mnie w ten sposób zastraszyć. A ja pozwoliłam sobie powiedzieć jeszcze do funkcjonariuszy, którzy mnie prowadzili, że skoro mnie tu przywieźli, to niech mnie także odwiozą, bo jakim cudem dostanę się w pół godziny na dyżur? I odwieźli mnie!

Jednak kiedy z nimi jechałam, ze strachu nie mogłam oddychać. Bałam się bowiem, co funkcjonariusze zastaną na miejscu. To była sobota, a w soboty w wielkiej konspiracji organizowałyśmy spotkania z młodzieżą, które prowadził wyświęcony potajemnie o. Jerzy Païour, kapucyn, dziś biskup czeskobudziejowicki. Studenci jednak siedzieli na strychu i nie przypuszczali nawet, że coś się dzieje, a funkcjonariusze, którzy mnie odwieźli, nie zrobili tym razem rewizji. Dopiero nazajutrz przyjechało dziesięciu tajniaków i wywrócili nam wszystko do góry nogami.

Działalność konspiracyjna

W latach siedemdziesiątych męskie zakony nadal nie mogły prowadzić swojej działalności. Mimo oficjalnych zakazów w podziemiu, w wielkiej konspiracji, do kapłaństwa przygotowywali się franciszkanie, jezuici, dominikanie, którzy musieli w jakiś sposób studiować. Dla nich o. Jan Barta, franciszkanin, stworzył system tajnych studiów teologicznych. Po ich ukończeniu klerycy potajemnie przyjmowali święcenia. Działalność owych „tajnych kompletów teologicznych” przerwały w latach osiemdziesiątych kolejne aresztowania wśród księży, którym zarzucano „szkodliwą działalność skierowaną przeciwko państwowemu nadzorowi nad Kościołem”. Aresztowano także siostry, które studiowały teologię, aby móc pomagać w formacji młodych kandydatów do kapłaństwa czy zakonu.

W tym czasie siostry szkolne często pomagały także w drukowaniu i kolportażu literatury samizdatowej, na przykład dokumentów Soboru Watykańskiego II, które tuż po Soborze były dla nas po prostu nieosiągalne. Pamiętam, że w roku 1970, kiedy siostra Eliszka została powołana do Rzymu, a później wybrana tam naszą nową matką generalną, wracając do Pragi – oczywiście nie bez problemów ze strony czechosłowackich władz – udało się jej przewieźć soborowe dokumenty. W jednej z naszych wspólnot miałyśmy czternaście maszyn do pisania. Siostry tłumaczyły soborowe pisma, a następnie przepisywały je i kopiowały.

W latach 1980-1990 w podziemiu ukazywał się samizdat zatytułowany „Informace o církvi” („Informacje o Kościele”), wydawany przez o. Dománka. Czasopismo drukowałyśmy na prymitywnych powielaczach uruchamianych za pomocą korbki. Kserokopiarki były bowiem wtedy nowinką techniczną i nie można było z nich korzystać tak powszechnie jak dziś – znajdowały się zresztą pod ścisłym nadzorem władz.

Wspomniany o. Dománek przychodził do naszego domu opieki i przynosił paczki z ulotkami. Zawsze był bardzo ostrożny – przychodził w kapeluszu, wychodził w zniszczonym meloniku. „Bibułę”, którą przynosił, kolportowałyśmy nielegalnie i „na szkodę” państwa. Nielegalnie także uczyłyśmy w różnych domach religii, oczywiście po cywilnemu i po kryjomu. Wykładów z katechizmu słuchały nie tylko dzieci, ale i ich rodzice.

Do zorganizowania takich tajnych katechez zainspirował nas ordynator pracujący w naszym domu opieki. Nie mógł zapisać córki na religię w szkolę, ponieważ byłoby to równoznaczne z zamknięciem jej drogi na studia wyższe. Szukał więc innego sposobu na katechizację dziecka. Przygotowując owe tajne katechezy, starałyśmy się zdobyć różne pomocne materiały – slajdy czy religijne filmy wideo. Same zresztą – z pomocą wyrzuconego z państwowej telewizji technika – kopiowałyśmy i dubbingowałyśmy filmy, a nawet nakręcałyśmy własne materiały filmowe.

W ten sposób i my, i wielu innych „szkodziło” socjalistycznemu państwu przez całe lata…

Po aksamitnej rewolucji

Zaraz po upadku komunizmu zostałam przełożoną prowincjalną naszego zgromadzenia, a w roku 1991 przewodniczącą Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych. Udało się odzyskać przynajmniej niektóre wcześniejsze domy zakonne różnych zgromadzeń, więc z poddaszy i suteren wreszcie przeprowadziłyśmy się do swoich wspólnot. Jednak do dziś nie wszystko odzyskałyśmy. W pierwszej fali ogólnej euforii, kiedy jeszcze w społeczeństwie nie było tak wielkiego oporu przeciw Kościołowi, jak ma to miejsce dzisiaj, rzeczywiście dużo dla różnych zgromadzeń żeńskich udało się nam zrobić. W Pradze oddano na przykład siostrom szkolnym macierzysty dom w Brzewnowie, a także dom na Winohradach. Pozostało jednak wiele cierpienia i nieuleczonych zranień, choć nie brakowało w tych latach także wielkich uniesień…

Na początku – kiedy życie zakonne mogłyśmy już prowadzić otwarcie – w ogóle nie wiedziałyśmy, jak zacząć formować naszą wspólnotę. Od 1991 roku spotykałyśmy się dwa razy w miesiącu. Wiele uwagi poświęcał nam wspomniany wcześniej o. Païour. Historyk dr Jan Strzíbrný, pracujący przy Konferencji Episkopatu i zbierający świadectwa osób represjonowanych za wiarę, już w 1997 roku zachęcał nas: „Siostry, musicie spisać wasze świadectwa z czasów prześladowań”. Zwróciłyśmy się więc do poszczególnych żeńskich zgromadzeń zakonnych i tak powstał pięćsetstronicowy tom świadectw z czasów komunistycznego reżimu.

W latach dziewięćdziesiątych byłam w Rzymie na spotkaniu generalnych władz naszego zgromadzenia. Uczestniczyłam wówczas także w audiencji u Ojca Świętego Jana Pawła II. Pamiętam, że kiedy Ojciec Święty usłyszał moje nazwisko – Kopecká – ożywił się i powiedział: „Ach, Ojcze, Święty Kopeczek pełny jest twoich owieczek!”. Transparenty z takim hasłem Papież dostrzegł w 1995 roku w czasie Mszy na wzgórzu Svatý Kopecek, na przedmieściach Ołomuńca. Wtedy Ojciec Święty w spontaniczny sposób nawiązał do tych słów z transparentów w dialogu z młodymi uczestnikami spotkania. I teraz, słysząc moje nazwisko, przypomniało mu się to. Pamiętam, że powiedziałam wówczas Janowi Pawłowi II, że w Czechach bardzo się cieszymy z zaplanowanej na 1997 rok papieskiej wizyty w naszym kraju z okazji obchodów milenium naszego św. Wojciecha. A Papież na to z naciskiem: „Naszego św. Wojciecha!”.

W 2001 roku, wraz z członkami Konferencji Episkopatu Czech, odwiedziłam klasztor w Krnowie, gdzie internowane były nasze siostry. Obecny tam bp Franciszek Lobkowicz zapytał: „Siostro Milado, siostra tu składała śluby, prawda?”. Odpowiedziałam: „Dokładnie w tym miejscu – pięćdziesiąt lat temu!”. W tym roku od tych wydarzeń minęło już lat sześćdziesiąt…

Tłumaczyła Mariola Chaberka