Wyobraźnia miłosierdzia

Życie Duchowe • JESIEŃ 92/2017
Dział • Temat numeru
(fot. Meena Kadri / Flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Wyobraźmy sobie rok 2013. Połowa marca, Papież Franciszek właśnie rozpoczął swój pontyfikat. Gdzie był wtedy Kościół? Gdzie jest teraz?

W ciągu niespełna pięciu lat, które minęły od 13 marca 2013 roku, Jorge Bergoglio zmienił wyobraźnię Kościoła. Jak tego dokonał? O miłosierdziu mówiło się w Kościele od jakiegoś czasu, choć w perspektywie dwóch tysięcy lat jego istnienia i tak za mało. Święta Faustyna, druga encyklika Jana Pawła II Bogaty w miłosierdzie (Dives in misericordia)1 z 1980 roku, potem ogłoszenie uroczystości Bożego Miłosierdzia, encyklika Bóg jest miłością Benedykta XVI...

Jednak to dopiero Papież Franciszek pobudził w sposób masowy wyobraźnię Kościoła, bo pokazał, co oznacza miłosierdzie. Pokazał, a nie tylko powiedział, choć wielokrotnie mówił o miłosierdziu ważne rzeczy. Na przykład to, że bez niego nasza religia jest bez sensu i „traci swój smak” (por. Mt 5, 13). „W przypowieściach poświęconych miłosierdziu Jezus objawia naturę Boga jako naturę Ojca, który nigdy nie uważa się za zwyciężonego, dopóki nie sprawi, że poprzez współczucie i miłosierdzie zniknie grzech i pokonane zostanie odrzucenie. […] Znajdujemy w nich istotę Ewangelii oraz naszej wiary, ponieważ miłosierdzie jest ukazane jako siła, która zwycięża wszystko, która wypełnia serce miłością i pociesza przebaczeniem” – pisze Ojciec Święty w bulli Misericordiae Vultus2.

Bo miłosierdzie to istota naszej wiary. To bardzo mocne stwierdzenie Franciszka znajduje swoje potwierdzenie w jego działaniach, które działają na wyobraźnię. Papież od początku pontyfikatu zaskakiwał swoimi gestami: wyjazd na Lampedusę, włoską wyspę, która dla setek tysięcy imigrantów z krajów Południa miała się stać prawdziwym Eldorado. Budowa pryszniców czy pralni dla bezdomnych w pałacowej okolicy bazyliki św. Piotra. Umycie nóg muzułmance w Wielki Czwartek. Przytulanie i zwracanie niezwykłej uwagi na niepełnosprawnych obecnych na audiencjach ogólnych i innych spotkaniach z Papieżem. Przyjęcie całych rodzin syryjskich uchodźców w parafiach znajdujących się na terenie Watykanu.

Choć dla niektórych gesty te są kontrowersyjne, to odmieniają życie tych, którzy doświadczyli w ten sposób miłosierdzia. Franciszek poruszył moją wyobraźnię, wskazując konkretny przykład ludzi działających zgodnie z ideałem miłosierdzia, konkretnie doświadczając go, a jednocześnie pokazując, że takie działanie jest możliwe i skuteczne. Tym przykładem jest wspólnota Sant’Egidio – ruch świeckich, który od niemal pięćdziesięciu lat działa na rzecz pokoju, buduje relacje z ubogimi i modli się, by świat działał zgodnie z logiką miłosierdzia, a nie przemocy i zemsty.

Sant’Egidio: miłosierdzie zmienia świat

„Miłosierdzie ma dwa aspekty w Biblii – mówił anglikański prymas, abp Justin Welby na zakończenie ogłoszonego przez Papieża Franciszka Roku Miłosierdzia. – Jest darem od Boga dzięki łasce dla nas wszystkich. Ale musi on zostać przyjęty, by mógł być poznany. A znakiem przyjęcia jest nasze miłosierdzie, które ukazujemy innym”.

Podobną ideę od czterdziestu dziewięciu lat stara się wcielać w życie wspólnota Sant’Egidio na czele z prof. Andreą Riccardim. Jej nazwa wzięła się stąd, że wspólnota powstała w małym kościółku pw. św. Idziego w Rzymie, w dzielnicy Trastevere (Zatybrze). W ciągu kilku dekad członkom Sant’Egidio udało się stworzyć niespotykany dotąd system „rozprowadzania Bożej łaski”. Dziś w setkach miast na całym świecie niewielkie grupki chrześcijan zajmują się służbą ubogim.

Sant’Egidio to ruch ludzi świeckich, owoc Soboru Watykańskiego II. Obecnie we wspólnocie działa około pięćdziesięciu tysięcy osób, w tym cztery niewielkie wspólnoty w Polsce: w Chojnie, Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Wychodząc do ubogich i wykluczonych, osoby należące do wspólnoty realizują coś, co często określają jako „Ewangelię w praktyce”. Co to oznacza? Trudno mówić mi za wszystkich członków wspólnoty. Sam odkrywam ją od dwóch lat, gdy włączyłem się w organizację ogólnopolskiej modlitwy za uchodźców, którzy utonęli na morzu. W praktyce towarzyszę wspólnocie od Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, podczas których ludzie z Sant’Egidio współorganizowali Drogę Krzyżową na Błoniach. W jej trakcie swoje świadectwa wygłaszali uchodźcy i osoby bezdomne, przyjaciele osób ze wspólnoty. Było to moje pierwsze doświadczenie, które pokazało mi, że słowa nie są potrzebne: podczas wydarzenia wiele osób wykluczonych uczestniczących w Drodze Krzyżowej niewiele mówiło. Byli po prostu obecni. I to żywe świadectwo wystarczyło, by przemówić do serc zebranych. By pokazać, że uchodźca i bezdomny to przede wszystkim osoba, człowiek.

Z każdym tygodniem wzrastała we mnie świadomość, że we wspólnocie Sant’Egidio mało się mówi, a dużo robi. Przesłanie wspólnoty jest bardzo proste. Myślę, że można je streścić w jednym, dwóch zdaniach. Droga pokoju i normalnego życia na każdym poziomie jest zawsze możliwa, bo zawsze możliwe jest przebaczenie i działanie według miłości. Źródłem miłości zaś jest otwarte serce, które rodzi się w modlitwie.

W Rzymie to proste przesłanie poruszyło tysiące osób, które poświęcają swój wolny czas ubogim. Otwierają stołówki, opiekują się niepełnosprawnymi, prowadzą edukację dla młodzieży, spędzają czas ze staruszkami, piszą listy do więźniów, a przede wszystkim codziennie i nieustannie modlą się o pokój na całym świecie. Docierają z prostym przesłaniem miłosierdzia na peryferie – tam, gdzie już nikt nie chce docierać. Nie pozwalają na to, by ludzie stawali się „niepotrzebnymi resztkami”.

Wspólnota często budzi kontrowersje. Gdy otworzyła drzwi kościoła św. Kaliksta, by dać schronienie bezdomnym w czasie zimnych dni w Rzymie, pojawiły się głosy oburzenia. Bo przecież kościół, świątynia Boga to przestrzeń sacrum. Ma służyć liturgii, a bezdomnych można zawsze położyć gdzie indziej.

W Polsce często zdarza się, że widząc osoby świeckie głoszące z ambony (podczas modlitwy wspólnoty jest moment, w którym czytane jest Słowo Boże, a rozważanie do niego prowadzi świecki), niektórzy reagują zdziwieniem. Wspólnotom, którym bardzo rzadko towarzyszy kapłan w charakterze opiekuna duchowego czy duszpasterza, często trudno odnaleźć zrozumienie wśród innych katolików. Zapewne podobne problemy mieli członkowie rzymskiej wspólnoty, którzy zakładali ją niemal pół wieku temu. Obecnie jednak, dzięki konsekwentnemu słuchaniu i podążaniu za wskazaniami Słowa Bożego oraz wychodzeniu do ubogich, członkowie Sant’Egidio dowodzą, że miłość konkretnie zmienia świat. Nie chodzi tylko o wielką politykę, w której wspólnota odgrywa swoją rolę (jej udział w sukcesie procesów pokojowych w Mozambiku, Gwatemali, Burundi czy Togo jest nie do przecenienia; niedawno wspólnota Sant’Egidio – chyba jako pierwsza tego typu organizacja – podpisała umowę o formalnej współpracy z Organizacją Narodów Zjednoczonych), ale przede wszystkim o bardzo konkretne i często niezauważane działanie.

Miasta, w których działa wspólnota, doświadczają „świętego niepokoju”. W Rzymie Sant’Egidio wpadło na pomysł, by ośrodek dla uchodźców umieścić nie na niechcianych i zapomnianych peryferiach, ale raczej w samym centrum miasta: w pałacu Leonardi na placu Santa Maria in Trastevere. W Polsce osoby bezdomne spotkają członków wspólnoty przede wszystkim na głównych placach – nieopodal dworca w Warszawie czy w reprezentacyjnym miejscu Plant, na tak zwanym kręgu w pobliżu Teatru Słowackiego w Krakowie. Można to nazwać „świętym niepokojem” lub „zejściem z kanapy”. Generalnie chodzi jednak o to, by otworzyć serce na tyle mocno, by nie pozostawało nastawione jedynie na własny głos, ale by dostrzegało pragnienia i potrzeby innych. Chrystus, jak wskazuje Pismo, umiłował szczególnie ubogich i grzeszników. Dlatego Sant’Egidio – głosząc Królestwo Boże już teraz – chce być właśnie z nimi.

Miłosierdzie zawsze będzie gorszyć

Co powoduje, że dziesiątki tysięcy osób angażuje się w życie wspólnoty? Znów mogę mówić tylko za siebie. Sądzę jednak, że przede wszystkim chodzi o dwie rzeczy. Wychodząc do ubogich, rezygnując ze swoich pragnień i oczekiwań w kontaktach z innymi, odkrywamy to, na czym polega chrześcijaństwo. Bez praktyki miłosierdzia – i to nie takiego, jak na obrazkach ze św. Marcinem, który z wysokości udziela fragmentu swego płaszcza ubogiemu leżącemu u jego stóp – słowa Jezusa, Dobra Nowina, stają się czystą ideą, jeśli nie ideologią. Słuchanie Słowa Bożego naturalnie prowadzi do działania. Jeśli nie, to znaczy, że gdzieś jest problem.

Papież Franciszek wyraził to dosyć stanowczo: „I te dwie rzeczy – niesłuchanie Słowa Bożego i serce zobojętniałe, zamknięte w sobie – powodują utratę wierności. Tracimy poczucie wierności. W pierwszym czytaniu Pan mówi: «Przepadła wierność», i stajemy się katolikami niewiernymi, katolikami pogańskimi czy czymś jeszcze gorszym – katolikami-ateistami, ponieważ nie mamy odniesienia miłości do Boga żywego. Niesłuchanie i odwrócenie się plecami, powodujące zobojętnienie serca prowadzi nas na drogę niewierności”3.

„Naturalnie” nie oznacza jednak, że działanie staje się oczywiste. Niektórzy katolicy słuchają Słowa Bożego, ale nie są w stanie wprowadzić jego zaleceń w życie. Niektórzy są ogólnie na nie zamknięci. Wtedy zaczyna się, jak mówi Papież, „szemranie”: „Zwróćcie uwagę na to szemranie po powołaniu Mateusza: On idzie do grzeszników (por. Mk 2, 16). Przyszedł On dla nas, kiedy uznajemy, że jesteśmy grzesznikami! Kiedy jednak jesteśmy jak ów faryzeusz przed ołtarzem: Dziękuję Ci, Panie, że nie jestem jak każdy inny człowiek, ani też jak ten, który jest u drzwi, jak ten celnik (por. Łk 18, 11-12), to nie znamy serca Pana i nigdy nie przeżyjemy radości odczucia tego miłosierdzia! Niełatwo powierzyć się Bożemu miłosierdziu, bo jest ono nieprzeniknioną otchłanią. Ale musimy to uczynić! «Och, Ojcze, gdybyś znał moje życie, nie mówiłbyś tak do mnie». «Dlaczego, co zrobiłeś?». «Och, popełniłem poważne występki». «Dobrze! Idź do Jezusa, podoba się Jemu, kiedy o tym opowiesz! On zapomina, szczególnie umie zapominać». Zapomina, całuje ciebie, obejmuje w ramionach i jedynie mówi: «I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!» (J 8, 11). Daje tobie tylko tę radę. Za miesiąc jesteśmy w podobnej sytuacji. Powracamy do Pana. Pan nigdy nie jest znużony przebaczaniem: nigdy! To my jesteśmy znużeni proszeniem Go o przebaczanie. Prośmy o łaskę, byśmy niestrudzenie prosili o przebaczenie, ponieważ On nigdy nie jest znużony tym, aby nam przebaczać. Prośmy o tę łaskę”4.

Wyobraźnia miłosierdzia nie jest łatwa z trzech powodów. Po pierwsze – dostrzeżenie faktu, że wszyscy jesteśmy w grzechu, wymaga, abyśmy zobaczyli, że wcale nie różnimy się w tym od tych, którzy mają mniej lub wyznają inne wartości czy inną religię. Jako katolicy mamy pokusę, by stawiać się wyżej od innych. „Jak dobrze, że nie jestem jak ten muzułmanin czy bezdomny…”. Oczywiście fakt, że się „nie różnimy”, nie może prowadzić do uznania, że jest nam „wszystko jedno”, do relatywizacji zła i cierpienia na świecie. Doświadczenie spotkania z ubogim czy wykluczonym nie może prowadzić do porównywania, kto jest „bardziej grzeszny”, kto „bardziej zasłużył” na łaskę. Spotkaniu z ubogimi w Sant’Egidio towarzyszy raczej przeświadczenie, że w ogromie zła, jakie ma miejsce na świecie, jesteśmy jednością. I jest tylko jedno źródło wybawienia. Dobrze wyraził to kard. Joseph Ratzinger podczas Mszy św. pro eligendo Romano Pontifice 18 kwietnia 2005 roku: „Miłosierdzie Chrystusa nie jest tanim darem łaski, nie oznacza banalizacji zła. Chrystus nosi w swoim ciele i w swojej duszy całe brzemię zła, całą jego niszczycielską moc. Spala i przemienia zło w swym cierpieniu, w ogniu swojej cierpiącej miłości. Dzień pomsty i rok miłosierdzia zbiegają się w tajemnicy paschalnej, w Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał. Oto jest Boża pomsta: On sam w Osobie swego Syna cierpi za nas. Im mocniej zostajemy dotknięci przez miłosierdzie Chrystusa, tym silniejsza staje się więź solidarności łącząca nas z Jego cierpieniem – i usposabia nas, byśmy dopełniali w naszym ciele «braki udręk Chrystusa»”5.

Po drugie, pobudzanie naszej wyobraźni jest trudne, ponieważ żyjemy pewnymi schematami, ogólnymi regułami, które ułatwiają życie i podejmowanie decyzji w określonych sytuacjach. Otwartość serca – tak potrzebna do tego, by żyć miłosierdziem i wyobrażać sobie jego praktyczne „zastosowanie” – wymaga, byśmy zrezygnowali ze stereotypów i uogólnień w postrzeganiu wszystkiego, co nas otacza. Być może dlatego nauczanie Papieża Franciszka spotyka się często z dużym oporem. Katolicy oczekują jasnych reguł i zasad postępowania, w których miłosierdzie zazwyczaj się nie mieści, ponieważ wykracza poza powinność. Dlaczego filozofowie czy rozmaici myśliciele tak rzadko rozważali to, czym jest miłosierdzie (mimo chlubnych wyjątków)? Pisząc o sprawiedliwości, winie czy problemie intencji i motywacji człowieka, łatwo wchodziło się w przestrzeń albo abstrakcji, albo prawa, konkretnego schematu reguł. Miłosierdzie natomiast zbyt wiele traci, jeśli „wsadzi się” je w takie schematy.

Po trzecie zaś, działania Sant’Egidio czy Papieża Franciszka wymykają się wyobraźni osób wykształconych przez wzorce naszej kultury, która promuje bardzo uniwersalny, wydawałoby się ogólnie dostępny ideał życia. Dlatego patrzenie na świat przez pryzmat miłosierdzia staje się bardzo trudne, niemal niemożliwe. Dlaczego tak jest? Bo nasz styl życia wyklucza to, co brudne, biedne i niedążące do ideału „samorealizacji”. Bo nasza kultura uznaje uchodźców i bezdomnych za nieczystych.

Przełamywanie tych schematów zawsze będzie rodzić niepokój, przynajmniej dopóki ktoś nie wykona trudu przekroczenia swoich pragnień, by spotkać na swojej drodze ubogiego. Bo tylko konkretne spotkanie może rozbudzić wyobraźnię i pokazać, że miłosierdzie zawsze jest możliwe. Jego siła tkwi w Chrystusie.

Przypisy
1. Wcześniej opublikowano dokument Piusa IX o podobnym tytule, ale nie było w nim wiele na temat Bożego miłosierdzia.
2. Papież Franciszek, Misericordiae Vultus, Rzym 2015, 9.
3. Za: ‹https://www.deon.pl›.
4. Za: ‹https://www.deon.pl›.
5. Za: ‹http://www.opoka.org.pl›.