Poszukującym

Życie Duchowe • LATO 47/2006
(fot. Matt Clark / Flickr.com / CC BY 2.0)

Jestem katoliczką „poszukującą”. Interesuje mnie doświadczenie Boga w innych kulturach i religiach. Szczególnie fascynuje mnie buddyzm oraz taoizm. I tutaj właśnie stanęłam na progu rozdzierającego dylematu. Czy praktykując medytację uważności, nie zdradzam mojego Mistrza? Czy siedząc w zazen i licząc oddechy, nie marnuję czasu, który mogłabym poświęcić na modlitwę? Czy skręcając ciało w asanach, nie bezczeszczę świątyni Ducha Świętego, którą jestem? Czy nie schodzę ze ścieżki Jezusa Chrystusa?

Każdy czas ma swoich pielgrzymów i proroków, którzy szukają, błąkają się, chodzą ścieżkami z reguły omijanymi przez ludzi rozsądnych, i stamtąd jeszcze mają odwagę mówić, że świat nie jest ich wart. Czytamy o nich w Liście do Hebrajczyków (por. Hbr 11, 38). Podobnie było z Janem Kasjanem, który w IV wieku podróżował, przez czternaście lat, przebywając wśród mnichów Egiptu, Palestyny, Syrii i Mezopotamii, a wiek później ze św. Benedyktem, który w swej Regule scalił to, co najbardziej wartościowe w tradycji chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu.

Współcześnie pojęcia Wschodu i Zachodu obejmują znacznie szerszy obszar geograficzny i większą różnorodność kultur, jednak tak samo jak przed laty, również i dziś wielu ludzi poszukuje duchowych przewodników. Osobą szczególnie mi bliską jest ojciec John Main, który początkowo medytacji uczył się u hinduskiego nauczyciela na Malajach, później jednak odkrył podobną formę modlitwy u Ojców Pustyni, Jana Kasjana i Rosyjskiego Pielgrzyma. Ojciec John Main często powtarzał: „Aby podążać drogą medytacji, potrzebujemy innych ludzi, którzy podróżowaliby z nami. Istotą medytacji jest bycie w drodze, pielgrzymowanie. Pielgrzymi podróżują razem w wierze, podtrzymując się nawzajem, dodając sobie otuchy w drodze”.

Ja również odkryłem Daleki Wschód i próbowałem go pogodzić z zachodnim chrześcijaństwem. Bardzo pomocny w uporządkowaniu mego stosunku do Wschodu okazał się dokument "Kontemplacja i Dialog Międzyreligijny". Był on konsultowany z Papieską Radą ds. Dialogu Między Religiami i opracowany przez Benedyktyńską Komisję ds. Dialogu Międzyreligijnego. W prologu tego dokumentu czytamy: „Na głębszym poziomie ludzie zakorzenieni w swoich tradycjach religijnych mogą dzielić się własnymi doświadczeniami modlitwy, kontemplacji, wiary i zaangażowania, drogami poszukiwania Absolutu. Dialog ten, będący formą wzajemnego ubogacania i owocnej współpracy, ożywia i chroni
najwyższe wartości i cele duchowe człowieka. Dialog religijny prowadzi w naturalny sposób do przedstawiania innym ludziom zasad swojej wiary i nie zatrzymuje się przed różnicami – czasami bardzo głębokimi – ale poddaje się z uniżeniem i zaufaniem Bogu, który jest większy niż nasze serce (1 J 3, 20)”.

 Moje zainteresowania Wschodem skłoniły mnie także do poszukiwania tradycji kontemplacyjnej w Kościele. Dziś wiem, że cały świat może być miejscem duchowej praktyki i wszystko, co robimy w skupieniu i z oddaniem, staje się naszą nieustanną modlitwą. Wspomina o tym jeden z apoftegmatów: „Pewien brat zapytał kiedyś abbę Antoniego: «Co robić, żeby się zbawić?», a on plótł linę i nie podnosząc oczu od pracy, odpowiedział: «Widzisz»”. Potrzeba jednak zawsze wielkiej wiary. „Święci ojcowie – pisze Rosyjski Pielgrzym – zapewniają, że jeśli z wiarą i prawą intencją zapytasz nawet Saracena, to i ten może ci powiedzieć coś pożytecznego, a jeśli bez wiary i w złym celu domagasz się pouczenia proroka, to i on cię nie zadowoli”.

Gdy zacząłem praktykować medytację, bardzo szybko zrozumiałem, iż cisza i samotność pozwalają skierować umysł ku wnętrzu. Było to dla mnie niekiedy trudne i bolesne doświadczenie. Dziś wiem, że poznawanie samego siebie jest koniecznym etapem naszego oczyszczania i duchowego wzrostu. Ojcowie Pustyni mawiali: „Jeśli chcesz poznać Boga, poznaj najpierw samego siebie”. Myślę, że bliskie jest to temu, co pisał Edward Stachura: „Nie poznawszy siebie, nie przeraziwszy się sobą, zaprawdę z piekł nie wyjdziesz”; a także: „Przez poznanie siebie człowiek staje się czysty” czy „Biada wszystkiemu, co czynisz przed poznaniem siebie”.

Będąc w klasztorze, dowiedziałem się, że św. Benedykt opuścił uczelnie Rzymu, aby zostać pustelnikiem. Jego biograf św. Grzegorz Wielki napisał o nim jednak: „Był pełen wiedzy, choć bez wykształcenia”. Św. Benedykt – podobnie jak król Salomon – zdobył mądrość nie w bibliotekach, lecz na modlitwie.

Moje doświadczenie nie ułatwiało mi studiów teologicznych, tym bardziej że uświadomiłem sobie także, iż chrześcijańska teologia jest teologią wcielenia, ale tak bardzo mało mówi o ciele na modlitwie. Zapewne stało się tak pod wpływem filozofii neoplatońskiej, którą teologia chrześcijańska posługiwała się przez wieki, jednak i dziś ciało w naszej kulturze jest ciągle niedowartościowane. Wydaje się więc, że siedząca forma medytacji, którą poznałem wcześniej, może być bardzo pomocna w zjednoczeniu naszego ciała, oddechu i umysłu. Jest to bardzo ważne, ponieważ, gdy umysł jest spokojny, sam odkrywa prawdę, bo słyszy głos Mistrza, który mieszka w naszym sercu.

Praktykując medytację, zrozumiałem, że nie jest ona sprawą myślenia czy wyobrażania, lecz bycia. W medytacji nie chodzi o to, aby wyobrażać sobie Boga czy jakieś duchowe rzeczy, ale być z Bogiem. Greckie słowo "melete", często używane w Piśmie Świętym, tłumaczone na łacinę jako "meditari" i na polski jako „medytować”, oznacza m.in. powtarzanie; użyte jest na przykład w Psalmie 1: „Błogosławiony mąż, który [...] medytuje nad prawem Pańskim dniem i nocą” (por. Ps 1, 1). Aby zrozumieć sens powtarzania słowa, zacząłem studiować tradycję biblijną.

Moim największym odkryciem w tamtym czasie było rozumienie oddechu jako tchnienia życia, który nadaje moc słowu (hebrajskie "dawar"). Słowo dzięki temu staje się jakby obdarzone życiem, ma niejako swój byt, swoje istnienie. Bóg stworzył świat przez słowo i przez słowo świat zbawił. Słowo w tradycji biblijnej nie tyle oznacza, co uobecnia, szczególnie dotyczy to imienia. Cała historia Izraela świadczy o tym, że gdy wzywano imienia Boga, Bóg odpowiadał: „Mojżesz i Aaron, i Samuel wśród tych, co wzywali Jego imienia, wzywali Pana, On ich wysłuchiwał” (por. Ps 99, 6). Dlatego też epifaniom Boga w Starym Testamencie towarzyszyło zwykle pytanie o imię. Gdy Mojżesz pytał Boga o imię, Bóg mu odpowiedział: JESTEM, KTÓRY JESTEM (por. Wj 3, 13-14), a właściwie JESTEM, KTÓRY BĘDĘ albo CO BĘDZIE, TO BĘDZIE, JA JESTEM z tobą, Izraelu, w tym trudnym czasie. JESTEM z tobą w dniu twego ucisku. JESTEM z tobą, ponieważ jesteś niewolnikiem, „niczym”. Nieskończoność może połączyć się tylko z „niczym”, Nieskończoność nie może połączyć się z „czymś”. Nasze ego mówi nam coś zupełnie innego. Oszukuje nas, bo chce istnieć i panować.

Gdyby zastanowić się nad powtarzaniem prostego słowa modlitwy zwanego niekiedy popularnie „mantrą”: „Jezu zmiłuj się” – to właśnie na tym polega tzw. Modlitwa Jezusowa. Opowieści Rosyjskiego Pielgrzyma, jedna z najpopularniejszych książek ucząca Modlitwy Jezusowej, zaleca powtarzanie nawet kilkanaście tysięcy razy dziennie modlitewnego wezwania: „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”. Ta ilość może wydawać się czymś absurdalnym. Jednak słowa modlitwy rozbrzmiewają w naszym wnętrzu, mimo że formalnie ich nie powtarzamy: w czasie snu, pracy, spożywania posiłków i odpoczynku. Możemy wtedy zrozumieć, co to znaczy „modlić się nieustannie”. Ojcowie Pustyni, którzy uczyli nieustannej modlitwy, mieli głębokie doświadczenie praktyczne i wiedzieli, że powtarzanie prowadzi do zapamiętywania, nieustannego pamiętania o Bogu, które staje się modlitwą serca poza słowami i wyobrażeniami. „Chryste, zmiłuj się nad nami!” – powtarzałem także w rytm oddechu zgodnie z zaleceniami żyjącego w VII wieku Jana Klimaka Synaity. Zachęcał on do tego słowami: „Niechaj wspomnienie Jezusa towarzyszy każdemu oddechowi”. Powtarzanie słowa nie tyle ma pomóc w zrozumieniu tekstu, ile raczej ma wprowadzić w rzeczywistość słowa.

Nie rozpoczyna się medytacji z myślą, aby coś osiągnąć. Medytacja jednak pozwala przekraczać słabości i umierać dla grzechu, dla egoizmu: „Kto straci swoje życie (swoje ja – jak czytamy w jednym ze współczesnych tłumaczeń Ewangelii), ten je zachowa” (por. Mt 16, 25; Mk 8, 35; Łk 9, 24). Siadamy zatem do medytacji z bezinteresownością, ponieważ medytacja podobna jest do kwiatu, który kwitnie i nie pyta dlaczego. Pamiętając, że „wśród nocnej ciszy” rodzi się Słowo, ufamy, że tak samo będzie także w naszym życiu – doświadczymy obecności Boga w naszym sercu, gdy będziemy trwać w ciszy mimo trudności.

Odwołując się do mojego doświadczenia, muszę przyznać, że w mym ciele i umyśle pojawiały się różne, często nieprzyjemne i bolesne napięcia, wyobrażenia czy wspomnienia, które potocznie nazywamy rozproszeniami. Poznałem, że nie muszą one być czymś złym, że są znakiem oczyszczania naszego umysłu. Czytałem w tym czasie wiele na temat różnego rodzaju wizji. Bliskie jest mi to, co powiedział jeden z Ojców Pustyni, gdy osiągnął wizję Chrystusa. Wówczas zaczął się modlić: „Panie, ja chcę Cię widzieć po śmierci, nie teraz”. Zrozumiałem także, że wybór miejsca do medytacji i pozycja ciała mogą pomóc w osiągnięciu spokoju umysłu, ale nie należy się od nich uzależniać. Bóg może obdarzyć nas łaską w każdej pozycji ciała i w każdym miejscu. Mnisi Kościoła wschodniego nauczający Modlitwy Jezusowej dobrze wiedzieli, jak wielką rolę odgrywa ciało w modlitwie. Pod koniec XIV wieku dwaj mnisi z Góry Athos – Kallistus i Ignacy Xantopoulos – w dziele "Centuria" zebrali naukę Ojców Pustyni i hezychastów – znajdujemy tam słowa: „Już wcześnie rano, usiądź na niskim stołku, sprowadź swego ducha z głowy do serca i tam go zatrzymaj”.

Nauczyłem się także, że aby utrzymać właściwy stan umysłu, powinniśmy akceptować wszystko, czego doświadczamy. Nie pragniemy tego, co przyjemne, ani nie odrzucamy niczego, co nieprzyjemne. Po prostu siedzimy i pozwalamy wszystkiemu być. Pozwalamy, by się pojawiło, i pozwalamy, by odchodziło. Nasz umysł przypomina ocean. Na jego powierzchni powstają fale, ale w swych głębiach jest nieporuszony. Częściej przebywamy na powierzchni, tak trudno jest zachować właściwy stan umysłu. Jednak właśnie dlatego praktykujemy medytację.

Reguła św. Benedykta rozpoczyna się wezwaniem: „Słuchaj synu nauk Mistrza i nakłoń ku nim ucho swego serca”; kończy zaś słowami: „A wówczas, otoczony opieką Bożą, owe wzniosłe szczyty cnoty i wiedzy [...] ty także osiągniesz”. Ufam zatem, że jeśli cisza zagości w naszym wnętrzu, wtedy usłyszymy głos Mistrza, który przemawia w naszym wnętrzu. I choćby ci dał Pan chleb ucisku i wodę utrapienia, twój Nauczyciel już nie odstąpi, a oczy twoje patrzeć będą na twego Mistrza. Twoje uszy usłyszą słowa rozlegające się za tobą: „To jest droga, idźcie nią!” (Iz 30, 20-21).